— Aha... — zamyślił się Konopacki.
I obliczywszy w duchu, że z jego stanowiska i cenzusu wypadnie dać na ten cel od dwustu do trzystu franków, szukał wykrętu od dalszego zajmowania się tą sprawą.
— Macie i bogatych Polaków w Paryżu. Udajcie się do nich sami — to skuteczniejsze, niż zbieranie z pomocą ludzi, którzy nie znają dokładnie waszej organizacyi, są tutaj przejazdem, bardzo zajęci interesami...
— Jest kilku, którzy dają i już na ten cel dali. Ale są i tacy, którzy nigdy na żaden polski cel nic nie dali.
— A hrabia Granowski?
— Nigdy nic. Liczymy właśnie na hrabiego Konopackiego, że nam wyjedna pomoc tego nieużytego bogacza.
Konopacki przełknął ślinę; misya m iała dwie strony: nieprzyjemną i pochlebną. Granowskiego znał, musiał go odwiedzić w ciągu pobytu w Paryżu; nie szło się zaś do niego z tą lekką myślą i z propozycyą wesołej kolacyi, jak do towarzyszy birbantów; trzeba było przybrać jakiś poważniejszy charakter. Sprawa wykładów dla polskiego prodetaryatu wcale nieźle może ten charakter upozorować. Naogół ostatnia propozycyą Marchołta trafiła do przekonania Konopackiemu. Odezwał się dość ochoczo:
— No dobrze, spróbuję opodatkować Granowskiego — ale nie innych, panie prezesie.
— Gdyby tylko tego jednego w stosunku do ma-
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/72
Ta strona została przepisana.
— 66 —