Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/73

Ta strona została przepisana.
—   67   —

jątku i zaległości w obowiązkach obywatelskich — odparł Marchołt z pewną goryczą.
— Spróbuję — powtórzył Konopacki — chociaż za skutek nie ręczę. Znam go oddawna, nawet krewny mojej żony... ale, mówiąc między nami, panie Brzetysławie, argumenty mało na niego działają; to człowiek niezbyt mądry...
— Lepiej go pan zna ode mnie; ja nie mam do niego przystępu. Więc za samą chęć zacną i obietnicę składam hrabiemu dzięki.
— Nie mówmy hop! zanim przeskoczymy. Może pan ze mną zechciałby zjeść śniadanie? — zaproponował Konopacki, uniesiony nagłą sympatyą dla Marchołta i jego niezaprzeczonej zacności.
Ale Katon odmówił; nie jest już towarzyszem do biesiady, dożywa wieku swego w charakterze »piły«; dba o ten charakter. Więc po wymianie grzeczności dwaj niepodobni do siebie rodacy rozeszli się przyjaźnie.
Pan Teodor zanurzył się w zaprawną perfumami kąpiel i w rozmyślaniu nad planem dnia, który z powodu odwiedzin Marchołta uległ jednak modyfikacyom. Sam zje śniadanie u Paillard’a — nie zaś w Lasku Bulońskim, dokąd się umówił, w oparach wczorajszej kolacyi, z Emilienną i jeszcze jedną śliczną Bertą — (tej trochę szkoda!) — zatelefonuje do Granowskiego z zapytaniem, kiedy może go odwiedzić, spełni swą misyę, jak się uda, no... i wieczór będzie miał wolny. Na wieczór jest poprostu tysiąc i jeden projektów.