Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/75

Ta strona została przepisana.
—   69   —

— Cóż u dyabła? Nie pierwszy lepszy, lecz Konopacki idzie do Granowskiego, — poto te wszystkie ceregiele? Mógłby wyjść na moje spotkanie do ogrodu, skoro mi oznaczył godzinę przyjęcia — i porozmawialibyśmy na świeżem powietrzu.
Nareszcie w jakimś pokoju, zaciemnionym przez zasłony okienne, doszedł pan Teodor do oglądania gospodarza domu. Nie zmienił się od przeszłego roku; ten sam podstarzały, z sarmackim wąsem jegomość, wybitnie polskiej powierzchowności, w ruchach jednak i w mowie honorowy obywatel królestwa milionów, czyli człowiek niezależny od obowiązków nacyoinalistycznych. Powitał Konopackiego po francusku:
— Charmé de vous voir, cher Odvagá.
— Comment allez-vous, cher...
Pan Teodor chciał powiedzieć: »Alexandre«, znał bowiem Granowskiego oddawna. Ale zachłysnął się z powodu powitania, które tak dalece było francuskie, że Granowski wołał go przydomkiem »Odwaga«, jak to czynili rodowici Francuzi przez nieświadomość, lub dlatego, że z biletu wizytowego wybierali dźwięk najłatwiejszy do wymówienia.
Podano herbatę z ogromnym aparatem porcelan i sreber, które jednak nie zawierały nic więcej, oprócz elementarnych pierwiastków chińskiego napoju. I płynęła rozmowa nie pozbawiona wzajemnych podjazdów dyplomatycznych: Konopacki czyhał na chwilę dogodną do zaatakowania w wiadomej sprawie, Granowski starał się przeniknąć, czy gość przyszedł z grzeczności tylko, czy dla interesu. Ale mówiono bez przerwy o rzeczach