— No, właśnie! — potwierdził żywo pan Teodor, jakby chciał dodać »do kroćset dyabłów!«
— Polakami, dbającymi o swą religię, tradycyę i... no i uczucia. Jest to kwestya uczucia.
Pan Teodor patrzył, patrzył na rozprawiającego polityka — i miał wrażenie, że mu jego postać ucieka gdzieś w dal, gdzie go ani rozumowaniem, ani odczuciem nie dogoni. I Granowski spostrzegł, że zbyt szerokie dla Konopackiego roztoczył kręgi myśli.
Rozmowa sfolgowała nieco ze swej ciężkiej zasadniczości.
— Na długo do Paryża, kochany przyjacielu? — Na krócej, niż zwykle. Duże miałem niedobory w tym roku.
Granowski zamyślił się nad tem, czy Konopacki nie przyszedł przypadkiem pożyczyć pieniędzy? — Zdał sobie szybko sprawę, że gdyby tak było, tranzakcya, acz nieprzyjemna, nie jest ryzykowna, gdyż Konopacki oddałby z pewnością. Już miał się zdobyć na propozycyę drobnej usługi pieniężnej, gdy przyszło mu pomiarkowanie, że właściwiej, a zwłaszcza przyjemniej nie mieć żadnych rachunków z Konopackim. Milczał zatem przydługo.
Podczas tego milczenia pan Teodor zgadł bez trudu, co się działo w duszy ostrożnego bogacza i postanowił teraz właśnie zapukać do jego kasy tem śmielej, że nie dla siebie prosił.
— Miałem niedobory — powtórzył — a to się zdarza zwykle wtedy, gdy mnożą się potrzeby. Zaledwie tu przyjechałem, wypadła ważna potrzeba.
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/78
Ta strona została przepisana.
— 72 —