— Tak, Paryż jest pełen pokus.
— Nie o pokusę chodzi, lecz o rzeczywistą potrzebę publiczną, tutejszą. Udał się do mnie Brzetysław Marchołt.
— Ach to nie są ludzie seryo! zawsze niezadowoleni!
— Jednak sprawa wydała mi się bardzo ważną. Chodzi o nauczanie młodzieży robotniczej polskiej w Paryżu.
— Słyszałem już o tem — odrzekł lodowato Granowski. — Niema tu ludzi, do poprowadzenia takiej akcyi. Mogłaby się stać rozsadnikiem niebezpiecznych pojęć.
— No, nie wiem — szukał Konopacki argumentów — robotnicy i rzemieślnicy jakąś jednak szkołę mieć muszą, bo mnóstwo jest ich już tu urodzonych. Gdzieś muszą się uczyć po polsku. Mówi Marchołt, że niewiele brakuje do uregulowania wykładów, jakichś 4.000 franków. Naturalnie, ja tyle dać nie mogę — najwięcej kilkaset — ale proszono mnie, abym do pana przemówił.
Granowski objął teraz całą treść zamachu i westchnął. Pomyślał z bólem, że od bogatej arystokracyi wymaga ogół, coraz bardziej zarażony socyalizmem, ofiar nadmiernych. Ale przytem arystokracya musi sprawiać ogółowi wrażenie, że przede kiedyś coś na sprawy ogólne dać może — w cóżby się bowiem jej urok obrócił? — — Te dwa względy wywołały odpowiedź obosieczną:
— Trzeba naprzód poznać program i ducha tej propagandy. Któż będzie na czele?
— Mówiono mi... — zająknął się Konopacki —
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/79
Ta strona została przepisana.
— 73 —