Konopacki dodał:
— Ja tem bardziej, moi panowie.
Pożegnał się i wyszedł.
— Kto jest ten pan? — zapytał poufnie Krasnosielskij Granowskiego. — Zdaje się, że z naszych stron?
— Z naszych stron — tak, ale nie zupełnie z naszego brzegu (pas de notre bord).
— Oo!... wydał mi się bardzo miłym człowiekiem.
— Dobry człowiek, ale... niemądry, nie rozumie naprzykład naszych obowiązków, choć poniekąd, przez koligacye do nas należy...
I popłynęły wynurzenia z pod serca między zaufanymi przyjaciółmi.
Trzy dni paryskie zdolne są zatrzeć w pamięci rozbawionego cudzoziemca wiele wrażeń mniej zabawnych. Konopacki ledwie już pamiętał o nauczaniu robotników, o Marchołcie i o Granowskim. Podzieliwszy metodycznie czas między śniadanie, wyścigi, obiad, teatr, klub i tym podobne funkcye życiowe, czuł się do głębi zadowolonym; udając się na spoczynek nie miał Tytusoiwych wątpień i nie skarżył się przyjaciołom, że dzień stracił — owszem, umawiał się z nimi na te same godziny i do tych samych miejsc z poczuciem wytrwałości w chlubnym obowiązku.
Dzisiaj powrócił do hotelu o 5-tej po południu, aby przymierzyć nowe ubranie, dostarczone na tę go-