dzinę przez ulubionego krawca. Garnitur leżał wybornie, był w miarę poważny, ale i trochę zamaszysty — odmładzał pana Teodora o jakie dziesięć lat. Gdy projektował, komuby najprzód się pokazać, otrzymał liścik powabnie elektryzujący:
Berthe de V. zapraszała go na mały obiadek do siebie, na jutro, w gronie znajomych »niezapomnianych«.
— Berta, o której zapomniał! najładniejsza na uczcie Katapultosa! Spróbuję zaraz ją odwiedzić...
I wyświeżony, odmłodzony, zjeżdżał windą na parter. Gdy oszklona klatka zbliżała się do ziemi, przez szyby jej, jak zmora, zamigotało uroczyste oblicze Marchołta.
— To już natręctwo! Zrobiłem przecie, co mogłem — swoją ofiarę wysłałbym przez posłańca...
Ale wrodzona uprzejmość pana Teodora nie pozwoliła mu okazać kwaśnej miny; uniknąć zaś Marchołta było niepodobieństwem: winda niosła pędem w jego objęcia.
— Chwytam hrabiego w lot! — odezwał się niezłomny kwestarz jakimś głosem ochoczym, który zdawał się zapowiadać dłuższą konferencyę — są w naszej sprawie nowiny.
— Dobry wieczór prezesowi... czy długie te nowiny? bo, jak pan widzi, wychodzę — i to w interesie... terminowym.
— Pięć do dziesięciu minut!
— Może do czytelni? właśnie pusta — zaproponował przyłapany Konopacki.
W czytelni Marchołt rozwinął swoją wymowę:
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/83
Ta strona została przepisana.
— 77 —