świetle... bo — jak mówiliśmy już kiedyś — to człowiek niemądry.
Teraz stary emigrant zrozumiał i, wyciągając z uszanowaniem dłoń do Konopackiego, rzekł głosem wzruszonym:
— Mnie staremu, który, że tak powiem, zawodowo pracuję tu w naszych sprawach, nie przyszło to do głowy. Ma pan słuszność. Dorwal mógłby nabrać o nas wszystkich fałszywego mniemania, gdyby Granowski nie znalazł się odpowiednio... Winszuję hrabiemu subtelności uczuć obywatelskich.
— Co znowu! — po, prostu trzeba być praktycznym.
Od pewnego czasu zaglądał do czytelni jakiś pan, tek piękny i wykwintnie ubrany, że wzbudzał niepewność co do swego charakteru. Konopacki przyglądał mu się z roztargnieniem, ale gdy ów przychodzień ukłonił się, Konopacki rzekł po polsku do Marchołta:
— Zdaje mi się, że właśnie służący Aleksandra Granowskiego.
On to był i przynosił last znaczony herbem. Pan Teodor, obdarzywszy hojnie służącego, odesłał go, mówiąc, że odpowiedź przyśle później.
Pożądliwe spojrzenia dwóch zainteresowanych godziły w zamkniętą, pokaźną kopertę, w której coś szeleściało obiecująco.
— Mam złe przeczucie — odezwał się Konopacki, choć rzeczywiście był pełen nadziei.
Otwierał ostrożnie, aby nie uszkodzić czeku, którego rąbek kolorowy wyzierał poza granicę listowego papieru. Nie oglądając czeku, zaczął czytanie listu.
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/85
Ta strona została przepisana.
— 79 —