— Nie, pani hrabino, ufajmy Opatrzności — twierdził Włosek, niby delegat od Tejże — doktor zapowiada stanowcze polepszenie na wieczór.
Pani Odrowążyna zadziwiła się prawie nieprzyjemnie; przywiędła jej twarz, ułożona do żałoby, zaznaczyła rozdrażnienie:
— Dlaczegóż doktor nam co innego mówi?
— Co innego?! — zawołał Włosek.
Dama powróciła do słodszej, tajemniczej powagi:
— Ach, bo już odwykliśmy od nadziei, każde słowo komentujemy pesymistycznie. Tych polepszeń było tyle, a po każdym biedny Adam zapada głębiej... Wie pan, że ja już dwanaście nocy nie spałam?
— Doskonale jednak pani hrabina wygląda.
— Ach, panie!...
Zjawił się hrabia Odrowąż, jegomość czerstwy, choć zbyt otyły, o powierzchowności, która nic wspólnego z troską mieć nie mogła. Osoba cała, piękna broda, poprawny surdut, jasna kamizelka — śmiały się do życia. Powracał z miasta, zapewne po dobrem śniadaniu.
— No, jakżeż tam? — zapytał, zwracając się kolejno do żony i do Włoska.
Nikt nie odpowiedział; zapytanie brzmiało jakoś wesoło i cynicznie; ton, który decyduje o piosence zdawał się dośpiewywać:
— Czy już dojrzewa?...
Znowu weszła do saloniku para osób, dalecy krewni, prawie przemocą, ale zarazem z pokornem ugrzecznieniem, jak petenci.
Pani Odrowążyna uprzedziła ich pytania:
Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/94
Ta strona została przepisana.
— 88 —