Strona:Józef Weyssenhoff - Pod piorunami.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

— Ruszcie się przecie, wejdźcie! — zawołał szorstko proboszcz i zamknął starannie drzwi, gdy ta para topielców weszła do sieni, zalewając podłogę.
— Czego wam trzeba? do chorego?
— Ej nie, proszę księdza proboszcza — odpowiedział chłop — nasza sprawa osobliwa.
— Jakżeście tu weszli, kiedy brama od obejścia zamknięta?
— Od wąwozu wleźli my pod górę, a potem bez płot.
— Dziewczyna także?
— Podsadziłem — zaśmiał się chłop, i dziewczyna zachichotała, kryjąc oczy odwróconą dłonią.
— No, idźcie się trochę osuszyć do kuchni.
Marcinowa nabrała sympatji do młodych, widząc ich dobre twarze i rosłe postacie, piękne w tej nagości, ledwie osłoniętej i obmytej całą ulewą niebios.
— Jeżeli ksiądz proboszcz pozwoli, to ja dam chłopu do przebrania się trochę tego przyodziewku, co to po drwalu zostało. A już z dziewczyną sobie poradzę.
— Dajcie, Marcinowo.
Podróżni suszyli się i przebierali w kuchni, a ksiądz znowu chodził po salonie, stwierdzając z radością stopniowe oddalanie się burzy, która nie wyrządziła żadnych widocznych spustoszeń. Błyskawice, teraz już weselsze, ukazywały za oknami wieś na swojem miejscu i kościół między lipami, i nawet nigdzie łuny nie było na widnokręgu.
— Dobroczynna ulewa — myślał proboszcz,