Strona:Józef Weyssenhoff - Pod piorunami.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

głęboko wzdychając od ulgi. — Wstyd tak się bać rozhukanego żywiołu, wstyd tem bardziej księdzu, który na śmierć zawsze być powinien gotów... Ale świat jest piękny, i ksiądz jest człowiekiem przywiązanym do ziemi. Tyle jeszcze duchownych i świeckich projektów ma się przed sobą.
Zapomniał prawie o swych nocnych gościach, gdy się zjawili, pięknie przebrani w sukmanę drwala i w kieckę Marcinowej. Młodzi byli, dorodni i uroczyści, jakby szli na gody. Trzymali się za ręce.
— Tęgi z was parobek — uśmiechnął się ksiądz. — Jak się nazywacie?
— Hryć Lewczuk, dopraszam się łaski.
— A dziewucha?
— Paraska Kuncewiczówna.
— To wy może... — zaczął ksiądz i odstąpił krok wtył, jak od zapowietrzonych, rozwarł usta i oglądał bacznie podróżnych, choć już po odmianach ubioru nie mógł zmiarkować, skąd pochodzą, bo suknie nosili nie swoje.
Lewczuk zrozumiał, pokłonił się w pas, zarówno jak i towarzyszka. Stanął potem prosto, odetchnął i dobitnie, poważnym głosem uczynił wyznanie:
— A tak już katolicy jesteśmy unjackiego[1] obrządku.

— I przychodzicie do mnie, łacińskiego proboszcza? po co?

  1. Unjacki = unicki obrządek tak nazwany od tego, że powstał z połączenia się z Kościołem katolickim w t. zw. unji brzeskiej 1596 r.