jej triumfalna[1] urosła w zgiełk i płacz ulewy, i główna siła z gromową artylerją przeciągnęła tuż nad drżącym dachem plebanji.
I znowu pośród największej trwogi rozległo się natarczywe pukanie do drzwi wchodowych.
Ksiądz odrazu poszedł śpiesznie do sieni.
— Kto tam?!
— Niech będzie pochwalony... krześcijany-katoliki...
— A! tego już za wiele! — zawołał proboszcz.
I otworzył.
Także para młodych, inna: Harasim Lewczuk i Natałka Konieczna. Ci wybrali się już praktyczniej; nieśli bowiem zamczystą skrzynkę z paradnemi sukniami, przeznaczonemi do przebrania się na uroczystość ślubu, na którą liczyli pewnikiem.
— Co to?! co wam strzeliło do głowy przychodzić z tem do mnie po nocy?
— A bo po dniu wolno? — rozdziawił się Harasim.
— Ani w dzień, ani w nocy. Kto wam powiedział, że ja tu śluby daję na plebanji?
— Tak mnie... tak nas poniesło tutaj... niby z tego przeczucia... dopraszamy się łaski księdza proboszcza — jąkał się chłop, zezując na boki.
— A nie kłamać mi przed samym sakramentem! — gromił ksiądz dalej — kto wam powiedział?
Harasim i Natałka upadli do nóg proboszcza, zlewając podłogę strumieniem wody, niby potokiem łez.
- ↑ Zwycięska.