Strona:Józef Weyssenhoff - Pod piorunami.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

Marcinowa, jędrna i czysta kobieta czterdziestoletnia, zaczerwieniła się po uszy. Wzięła ze stołu koszyk z pieczywem, zbliżyła go do technicznie[1] zaostrzonego nosa i rzekła:
— Szafą nie może być czuć, bo szafa czysta, jak szkło; ale tem pudełkiem od pani Drozdowskiej, co to przyszło z bielizną kościelną. Jegomość kazał schować, że niby drzewiane i zamczyste, a to ci pachnie jakiemś piżmem[2] i perfonuje[3], gdzie tylko położyć.
— Postawcie pudełko na szafie — uśmiechnął się proboszcz.
— A no, można...
Marcinowa wyszła z pokoju, ażeby natychmiast przeprowadzić to ulepszenie w gospodarstwie, urządzonem już tak wzorowo, że fałszywy zapach raził w niem, jak chybienie jednej nuty w zespole koncertu.
A ksiądz pił pachnącą herbatę i zgodne z nią wonie parnej nocy letniej, wchodzące przez okna otwarte. Plebanja stała na górze, okna saloniku wyzierały w wyższe warstwy powietrzne, w dziedzinę lotu ptaka, teraz pustą i tajemniczą. Noc oddychała przez sen krótkim, gorączkowym poświstem.

Gospodyni powróciła w usposobieniu mściwem za to, że ją przekonano o maleńkiej usterce w jej mistrzowstwie. Ale pozory zachowała dobroduszne.

  1. Tu: w swym zawodzie, w swej sztuce;
  2. piżmo — masa, wydzielana przez gruczoł brzuszny piżmowca, używana do wyrobu pachnideł, perfum;
  3. perfumuje (gwar.).