8
tek, jak Załuskich, Ossolińskich, Tadeusza Czackiego, Świdzińskiego, Emeryka Czapskiego, lub niezmordowanych bibljografów, jak Bandtkie, Bentkowski, Jocher, Estreicher, Finkel, nie obalają bynajmniej mego twierdzenia, że niezbyt u nas, w porównaniu z Zachodem, szanowano i lubiono książkę. Dość porównać jaką bibljotekę na wsi u nas i we Francji, albo przejrzeć antykwarjaty polskie i zagraniczne, aby się przekonać o stanie stosunkowo opłakanym naszych starych i cennych druków. Karty pokryte często grubiej pyłem niż farbą drukarską, oprawy stare w strzępach, a nowe, które tylko nazwać można obłożeniem książki czemś brudnem, co trzeba odrzucić. Nawet nasi zbieracze książek nie umieli do niedawna uczynić wyboru między dobrą oprawą a złą, między welinem a bibułą, nie odróżniali jednem słowem fizjognomji książki uczciwej od haniebnej. Upadek gustu i znawstwa pod tym pozornie drobnym względem, nie jest bez znaczenia: przypada też na okres najgłębszego uśpienia kultury polskiej, na drugą połowę XIX wieku. A przecież w XVI wieku drukowaliśmy w Krakowie nie gorzej niż w Niemczech. Za Stanisława Augusta mieliśmy w Warszawie równie dobrych introligatorów jak miano ich np. w Berlinie, chociaż naśladowaliśmy tylko słabo, jak cała zresztą Europa, arcydzieła tego kunsztu francuskie.