Ale nie dzieje drukarstwa i wydawnictwa polskiego piszę w tej rozprawce; porzucam więc utyskiwania, aby zaznaczyć owszem duże ożywienie, które od lat kilkunastu zauważyć można w naszem księgarstwie, równie jak w znawstwie i miłośnictwie książek. Urodziło się (bo tem urodzić się trzeba) kilkunastu gorliwych zbieraczów, dążących do skompletowania pewnego rodzaju piśmiennictwa lub pewnej epoki. Nie posiadając, przy miłośnictwie, krezusowych środków, jest to jedyny sposób dojścia do bibljoteki własnej, mającej szerszą użyteczność, a nie będącej ułamkową kopją zbiorów publicznych i dostępnych.
Jednym z działów piśmiennictwa, tak drobnym, że aż w przysłowiach wyszydzonym, są kalendarze. A jednak do zbierania tego działu rzuciło się ze skwapliwością wielu miłośników, nie mówiąc już o tem, że wielkie bibljoteki z honorami traktują i skrzętnie dopełniają swe szeregi kalendarzowe.
I mają słuszność wielcy panowie bibljotekarze, zarówno jak mniejsi poszukiwacze tych drobnych książeczek. Kalendarz bowiem nie był dawniej tem, do czego doszedł dzisiaj: zbiorem kartek do zdzierania na każdy dzień roku. Niegdyś, gdy książek było mniej, a dzienniki, rzec można, nie istniały, kalendarz zastępował dziennik w dziale popularyzacji nauki, literatury
Strona:Józef Weyssenhoff - Polskie kalendarzyki polityczne.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
9