Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/119

Ta strona została przepisana.

wisłą materyą... Czy ta pani nie nosi nic pod spodem?..
Zawstydziła się panna Oleszanka i odruchowo spojrzała na swoje pończochy; rozesłała na nich dłużej suknię, aby jaknajmniej być podobną do oglądanego portretu. Zastanowiła się jednak przez chwilę nad tem, jak ta jej suknia mogła być uszyta?
Przeszła zaraz do zagadnienia kapitalnego: — Czy ta pani jest piękniejsza odemnie?..
Miała się za ładną i za zgrabną; gdyby nawet nie doszła była do takiego wniosku przy prostem przeglądaniu się w lustrach, słyszała to już nieraz od ludzi rozmaitych, czytała w oczach rozweselonych jej widokiem, zwłaszcza w ostatnim roku, gdy już stanowczo zaczęła nosić długie suknie. A jednak była zupełnie odmienna od tej elegantki, ale to aż... wręcz przeciwna.
— Poco to suknie tak na sobie obciskać, kiedy niema na czem?.. — dziwiła się Renia.
Nie widziała nigdy żywej takiej kobiety z głową starą, a ciałem dziecka, znała ją przecie skądziś aha, z ilustracyi zagranicznych!.. To musi być aktorka... przypominała sobie podobny portret przy reklamie mydła “Cadum”. W każdym razie nie Polka. Widać jednak, że takie właśnie kobiety podobają się — może nie wszystkim? Ale co najgorsze, że panu Edwardowi!..
— Na nieszczęście, jestem inna — westchnęła głęboko — a on się zna na tem; tyle widział!...
I nieskrępowaną piersią odepchnęła się znacznie od murawy, a ręce rozpaczliwie wgarnęła we włosy, aż ich pasmo przesłoniło twarz delikatną hebanem przez róże.
Zaczęła znowu przemawiać do portretu: