Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/124

Ta strona została przepisana.

— Podziwiam cię, panie Justynie. Jadasz tu i sypiasz, jak Spartańczyk, a zdajesz się lubować życiem po epikurejsku. Wszystko cię bawi, wszystko łatwo przychodzi...
— Widzisz... lekki jestem, niespełna cztery pudy. Pół ciała przyschło, a dusza stworzona na podwójną wagę. Ot, co jest!
Powoli Edward wyśpiewał przyjacielowi wszystko i o Teo. Sas nie krytykował, słuchał z przejęciem, nawet tłómaczył czasami postępowanie pani Teo, gdy Edward wyraźnie ją obwiniał.
— Takie one miewają maniery te kochane bestyjki! Znam to. Potem się ułaskawiają i znowu pogoda. A u mnie tak: kiedy pogoda, śpiewam o miłości; kiedy deszcze i zimno, wracam do siebie, gwiżdżę — i ani dbam!
— Szczęśliwą masz naturę!..
— Może goręcej było dawniej... przed tym moim wypadkiem, ale teraz, cóż? trzeba się zastosować i brać od życia, co się da. Et! — machnął ręką i powrócił do sercowych spraw Edwarda. Ta twoja pani, jak rozumiem, lubi grę w kotka i myszkę, tylko ona chce być kotem. A ty zbuntuj się, Kotowicz wszak jesteś, nie Myszkowski; bądź kotem, nasróż się: ffy, ffy, kiau!..
Szkicował jedną ręką i nasrożonemi wąsami bijące się koty. Edward śmiał się z cicha.
— Niektóre kobiety — ciągnął dalej Sas — wyobrażają, że są jakąś osobliwością, i że kiedy jedno kolano pokażą mężczyźnie, to już takie dobrodziejstwo, za które ten biedny szczęśliwiec musi zapłacić męką całego życia. Nie mówię o twojej pani Teofili, bo ją znam tylko z fotografii, ale czy trochę nie taka?.. Przyznaj.