Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/126

Ta strona została przepisana.

derobę. Bo ją chcę oczarować tę panią; taka ekscentryczka! może się we mnie zakochać, co?..
— Kto wie? — odrzekł Kotowicz z uśmiechem. — Ale naprawdę wartoby urządzić dla nich jakie zebranie, gdy przyjadą. Na ciebie liczę przedewszystkiem. Możeby ściągnąć jakoś Oleszów z Kurenicz?
— Daj pokój! Antoni Olesza Kato obrzydł, choć kochany człowiek. Jeżeli ta pani ubiera się tak jak widziałem na fotografii, pan Antoni drapaka da, odżegnując się, jak od dyabła. A panny tu wogóle niepotrzebne...
— Dlaczego?
— Bo... za ładne. Przyjezdna pani wścieknie się, gdy je zobaczy; ona musi niewidzieć kobiet piękniejszych od siebie.
— Co też opowiadasz, panie Justynie! Oleszanki wyglądałyby przy Teo, jak... no, znikłyby przy niej zupełnie. Starsza jakaś “instytutka” z krótkimi włosami, źle ubrana.
— Aa, jeżeli chodzi o porównanie tualet, to nie wątpię, że nasze sąsiadeczki będą pobite. Ale jeżeli o owocyk bez łupinki... No, starsza trochę teraz nadto utyła, ale Renia! toż-to cud-dziewczyna!
— Bardzo ładna — nie mógł zaprzeczyć Koto wicz — ale bez manier, surowa...
— Surowa?! jak wiśnia, jak truskawka na wiosnę. A ty wolisz to wszystko smażone?.. Nie przyjrzałeś się jej, panie Edwardzie...
— Rzeczywiście, widziałem ją zaledwie przez kwadrans.
— Otóż to. Mnie, kiedy ją spotkam, chce się płakać...
— A to znów dlaczego?