Kotowicz osunął się ciężko w łozinę i byle jak usiadł. Rzuciła się ku niemu, ujęła głowę Edwarda w dłonie, i jakby wetchnąć chciała w niego połowę swej zdrowej duszy, mówiła mu prosto w usta:
— Panie!... panie... mój drogi! ja wezmę wiosła, ja odwiozę... Bóg jest z nami!
Mętnemi oczyma błogosławił jednak Edward jej czarne oczy, przepalające nawet zaćmienie słońca i usta, jako kwiat rozmodlony.
Wtem przed oczyma obojga błysła ogromna różowa kula i trzask ogłuszający postawił w jednem mgnieniu oboje na nogi. Piorun uderzył w jezioro przy samym brzegu wyspy.
Stali przez długą chwilę oszołomieni, spletli się kurczowo ramionami, głowy ich przylegały jedna do drugiej, a czworo oczu olśnionych utkwili w zamęt żywiołów. Piorunowe opony burzy mijały już snadź wyspę, bo grzmoty huczały nie tka bezpośrednio po błyskach i zamrok jeziora rozwiadniał się powoli. Pod bursztynową półsferą zadeszczoną, Kniaź miotał się tryumfalnym przewałem, trafiał po drodze na zieloną ostoję, bił w nią gniewnymi taranami, pluł na nią pogardliwą śliną i rycząc, walił ku zasłoniętemu wybrzeżu Osowy. Ale widać już było dzień zmartwychwstający na płynnym horyzoncie i otucha życia wstępowała w serca rozbitków.
Wtedy, jak prarodzice w raju, poznali oboje, że są nadzy — i odsunęli się od siebie. Jeszcze Edward wyglądał jako tako ubrany, oszyty lśniącą, ciemną skórą wcale przystojnie. Ale Reni w takim stroju nie oglądał żaden dotąd mężczyzna. Lekka jej suknia, przemokła do ostatniej nitki, nasiąkła w wielu miejscach różową śniadością jej młodego ciała, a włosy rozwite oblepiły ją mokremi pasmami aż do
Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/161
Ta strona została przepisana.