Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/181

Ta strona została przepisana.

Pan Antoni potwierdził już swe podejrzenie; z oczu, z głosu, ze słów córki, której się ciągle przyglądał, od kołyski, dowiedział się teraz aż nadto. Że zaś był wyznawcą bezwzględnej uczciwości, rzekł:
— Nie nalegam, Reniuś. Jeżeli pan Edward powierzył ci jakieś swoje tajemnice pod zastrzeżeniem, nie mów, nawet mnie... Ale skoro tak już z sobą rozmawiacie, toście doszli do niepospolitej komitywy... do jakichś między sobą zobowiązań? Bo jakżeżby? — —
— Tak, papusiu, jesteśmy bardzo wielkimi przyjaciółmi. Nawet... przyrzekliśmy to sobie.
— Hm... Widzisz, Reniuś, jesteś bardzo młoda, ale dorosła; on także nie stary. Dwoje ludzi wolnych, kiedy się już tak ze sobą zmówią, to idą ku małżeństwu. Więc to mi powiesz chyba Reniu: kochasz go?
— Nie — odrzekła boleśnie — nie mogę go kochać, ani on mnie!
— Co to znaczy? nie rozumiem.
— Bo... ale papa tego nikomu nie powie? — bo pan Edward jest zaręczony!
Łzy zaszkliły się jej w oczach. Olesza zaś musnął się niecierpliwie po krótko strzyżonej czupry. nie.
— Masz tobie! tego nie wiedziałem.. bądź pewna, że nie rozpowiem. Ale tembardziej nie wypada być z nim w takiem porozumieniu, które ludzie sobie wytłómaczą, jako wasze zaręczyny.
— Dlaczego, papusiu? dlaczego? Czy tylko dla oczu ludzkich wszystko się robi i czuje? My przecie nic a nic złego nie robimy.
Spojrzał ojciec z rozrzewnieniem w oczy córki, których toń ciemna i przejrzysta, jak noc księży-