Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/186

Ta strona została przepisana.

teresował się całem jej życiem i zajęciami, chciał poznać dróżki, po których ona codzień depce — i jeszcze dzisiaj rano poszedł z nią do kurnika i po wszystkich prawie zakamarkach gospodarskich. Nie pokazała mu tylko Renia chlewów, sądząc, że tego wrażenia nie zniesie wyrafinowana kultura Edwarda. Bo dla jego kultury miała wielkie, uszanowanie. Właśnie, że on, ten pan wytworny, który tyie widział, czytał, wiedział, zajmuje się serdecznie poziomemi dróżkami jej życia — to jej pochlebiało niewymownie. Zadziwiła się radośnie, gdy jej powiedział, że kocha — powiedział: kocha — jej ręce nieco czerwone od roboty i wody. Co do rąk swych miała uprzednio wątpliwości, ale skoro on je lubi?
Trzy dni w Osowie i w Kureniczach minęły tak jak chwila. Gdyby jeszcze pozostała pewna nadzieja rychłego zobaczenia: Powiedział, że powróci wkrótce, pod byle jakim pozorem. — Dlaczego pod pozorem, nie poprostu? — Ach, prawda! trzeba zachowywać pozory, bo to tylko przyjaźń — zaczynała przykrzeć się Reni ta denominacya. — Proponował umówić się o sposób wymiany listów, ale Renia nie zgodziła się; jeżeli przyjdzie list do niej z Turowicz, poprosi ojca, żeby go nie otwierał. Wtedy Edward zaprzestał mówić o korespondencyi. Jedynym pewniejszym projektem na przyszłość była umówiona wspólna wyprawa na rykowisko łosi. Ale to dopiero za miesiąc, w końcu sierpnia starego stylu.
O zachodzie słońca Marcelka i Dowbuttowie powrócili z lasu z dużym zbiorem rydzów; najwięcej zebrał młodszy Janek, najmniej starszy Bronisław, a i Marcelka miała ledwie coś na dnie koszyka. Wyprowadziła stąd Renia wnioski pomyślne. Zresztą wieczór tak pięknie otulał dom zielonym