Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Zanim zadość uczynię pańskiej ciekawości, zapytam, jakiem prawem wtargnął pan nieproszony do mojego gabinetu?
— Takiem prawem! — — —

Sanchez Toledo może nie być słaby, ale Edward jest silniejszy nerwową wściekłością. —

Zaśmiał się gorzko z tej tragikomedyi Kotowicz w swoim pokoju, w Turowiczach:
— Tak... właśnie miłoby to wykonać, tylko trzeba najprzód oddać temu łotrowi jego sto tysięcy franków! I to zaraz, bo za miesiąc lub dwa, cały ten rozkoszny projekt będzie niedorzeczny. —
Poczuł teraz dyabelną gorączkę pożądania złota. Gdyby się zjawił w tej chwili kupiec, możeby Edward sprzedał całe Turowicze za sumę na razie potrzebną? — Ale kupcy nie śpieszyli się. Nawet do „czarnego Demiana“ niewiadomo gdzie wysłać depeszę, bo przecie zapowiedział, że za miesiąc będzie podróżował, poczem sam się głosi. — — Pożyczyć pieniędzy? od kogo? Przecie nie od Sasa, który już oddał dobrowolnie dziesięć tysięcy, może cały swój kapitał ruchomy. Od kogo w tej puszczy dostać 40.000 rubli zaraz? — — Niepodobieństwo, choćby całą puszczę dać w zastaw. — —
Tu Edward pomyślał o Reni i poczuł ściśnięcie serca inne, bolesne, ale rzewne. Ledwie nie zapłakał. Wszystkoby wyznać tej dziewczynie promiennej, jedynej dobrej, jedynej godnej kochania! Nie wynajdzie ona doraźnej rady, ale gdyby tylko położyła mu swą najmilszą, zimną rączkę na rozpalonych skroniach, gdyby usłyszał jej głos czysty i radosny, jak niedzielna sugnaturka... Znawu niepodobieństwo — — nie wolno tych brudów, tych