Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/214

Ta strona została przepisana.

Edward spojrzał na Turmowicza, potem odezwał się do młynarza:
To myśmy wjechali na inny most... o tu, tuż przy młynie — tylko że konie iść po nim nie chciały i same zawróciły.
Haszlakiewicz rozdziawił się ze zdumienia. Spozierał przez chwilę na obu jeźdźców, poczem zawołał z białoruska:
— A Bożeczka ty mój, Bażoczek! wszak tam wszak tam tylko pomost dla pieszych, żeby koła prawić! I koniec jego w połowie rzeki! Bies obłędny prowadził jasnego pana, tylko że Bóg nie pozwolił!
Kotowicz wzdrygnął się; przeczucie go nie myliło; piekielny mostek prowadził prosto do śmierci.
Tymczasem jednak poczuł się srodze zmęczonym, łaknącym choć jakiej takiej wygody życia.
— Dacie nam tutaj poczekać do wschodu słońca? — zwrócił się do młynarza.
Haszlakiewicz zapraszał uniżenie. Po chwili Edward spoczął w ubraniu na świeżo zasłanym tapczanie, w pokoiku pachnącym wszędzie rozpyloną mąką