Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/222

Ta strona została przepisana.

gólną radością prośbę Reni. Renia nie miała też wcale pretensyi do talentu pisarskiego; pisała tak, jak mówiła. Tylko ponieważ każdy lubił z nią rozmawiać, listy jej także nazywano powszechnie kochanymi.
List został pokazany ojcu i z jego zezwoleniem wyprawiono do Osowy Jeusieja najlepszym koniem rozjazdowym i najlżejszą kałamaszką. Droga była daleka — tam i napowrót wiorst kilkadziesiąt — ale dzień piękny; przed wieczorem będzie odpowiedź, a Kotowicz, jeżeli zechce pośpieszyć, może wypoczętymi końmi stanąć w Kureniczach o jakiej czwartej po południu. — Wszak dopiero słońce weszło!
Przejęta radosnem oczekiwaniem, Renia ani myślała oddać się lenistwu i marzeniu. Owszem, w codzienne swe zabiegi domowe tchnęła nowy, serdeczny zapał. Wypadki śpiżarniano-kuchenne nabrały doniosłości i wesołej treści; głos młodej gospodyni, ulubionej przez wszystko, co żyło w Kureniczach, przez ludzi i zwierzęta, głaskał dziś jeszcze milej po sercach. Ojciec i Marcelka przy porannem śniadaniu uśmiechali się do Reni bez widomego powodu, chwaląc jej dzieła powszednie, pożywne, ujmujące, a dziękując ciepłymi promieniami za promienie wielkiej jej dobroci, ze przemyślne dary jej uprzejmości. A potem, gdy Renia, utrudzona bieganiem, przysiadła na chwilę przed domem, najgroźniejszy z psów podwórzowych, “Zwier” — odludek, którego nawet kucharz nieśmiało głaskał, poczuł nagłą potrzebę oświadczenia swych sentymentów młodszej panience. Kołysząc się poważnie na boki, podszedł do niej wolno, ciężką łapę przednią zwalił jej na kolano i ponurem, a głębokiem spojrzeniem wyraził jasno: