Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/69

Ta strona została przepisana.

W ciągu śniadania panna podsycała bez ustanku wątek konwersacyi, trzymając się uporczywie treści wyższej, filozoficzno — literackiej. Edward odpowiadał bez wielkiego nakładu pomysłowości, przez nałóg światowca. I niecierpliwiłby go może ten feliotonowy przegląd wypadków znanych z gazet, spostrzeżeń dawno już ogłoszonych przez mędrców i powtarzanych przez gmin, gdyby panna nie była ładna. Podtrzymując więc jako tako rozmowę, zajmował się właściwie nie tem, co Marcelka mówi, lecz tem, jak mówi. Szczebiotała naprzykład o prawach kobiety, przybierając przytem wyraz daleko zapatrzony, co razem z artystycznym wichrem jej krótkich włosów, składało wdzięczną powierzchowność młodego wirtuoza. To znów okrągłą falą westchnienia wyginając więzy gorsetu, mówiła o wyzwoleniu z krępujących przesądów. Świeża była, zdrowa, krwista, ale z losu własnego i z porządku świata niezadowolona, wzdychała do urzeczywistnienia jakichś postępowych ideałów, nieco mglistych.
Od początku swej wyprawy przez las do Oleszów, Edward czuł się oderwanym od niespokojnych, bo nieziszczalnych pragnień, przykutym do wrażeń bezpośrednich. Niewywczas zdrowej nocy i radosne wiosenne słońce wywołały w nim zamierzchłą młodzieńczą beztroskę; podobał mu się świat i smakowało przednio wiejskie śniadanie. Ten optymizm przenosił i na osoby, spotkane dzisiaj przygodnie. Jednak panna Marcela należała do rodzaju kobiet, które, chociaż ponętne, wyzywają mężczyznę do szermierki o poglądy, o zasady, o byle co — pobudzają go do żartobliwego zmagania się z wystawianą ciągle na pokaz niepodległością, albo i wyższością kobiecą. — Myślisz, żeś wszystkie ro-