Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— Nie osobiście, ale z książek, z wykładów...
— Z jakich wykładów, jeżeli wolno zapytać?..
— Byłam słuchaczką na uniwersytecie w Moskwie.
Tu wtrącił się do rozmowy Olesza, tłumacząc z niejakim pośpiechem:
— Krewnych mamy w Moskwie, Polaków. Posłałem tam Marcelkę na naukę.
— Aa!.. — zadziwił się Kotowicz i zwrócił się znowu do Oleszanki: — to pani może popiera kulturę wschodnią?
— Każdy powinien rozwijać kulturę, zastosowaną do swojej rasy i klimatu, a nie naśladować form obcych, zwłaszcza przeżytych — wydeklamowała panna.
— Zapewne. Jednak ludzie uczą się od ludzi i pokolenia od pokoleń; przerabiają to po swojemu i stosują do nowych warunków bytu. Taki preparat, wyrobiony przez wieki, nazywamy kulturą własną. Ale przecie wolno każdemu młodszemu narodowi wybierać źródła swej cywilizacyi według upodobania, według pokrewieństw sympatycznych. Że zaś w naszej kulutrze jest mnóstwo pierwiastków francuskich, to rzecz oczywista. Dosyć spojrzeć tu naokoło siebie: na meble, na serwis, z którego pijemy kawę; dosyć posłuchać zwrotów naszej konwersacyi. A literatura nasza spółczesna, czyż nie jest rodem z Francyi? przynajmniej co do sposobów pisarskich?
— To też literatura rosyjska jest silniejsza, bardziej z treścią życia związana. Taki Gorkij, Andrejew, Arcybaszew! — zapalała się panna.
— Twierdzenie trochę pośpieszne — rozgrzał się też Kotowicz. — Jest to literatura... efekto-