— Czy to czułe, czy nieszczere, co mi powiedziała? — myślał Rajecki. — Dlaczegoż August nie wytrzeszcza oczu, gdy jego żona powraca ciągle do rozmowy z Kociem? — — —
Patrzył — trzy pary wirowały w walcu, trzej bracia Hrebniccy. Kocio szkicował jak z laski efekty choreograficzne. Wicio opowiadał w tańcu coś bardzo śmiesznego swej damie, gdyż sam śmiał się dowcipnie, Luś suwał z takim rozpędem, jakby się zabierał do machnięcia kozła przez głowę swej tancerki.
Michał zadumał się. Naraz wszystko, co miał przed oczyma, wydało mu się wątpliwem i śmiesznem. Zaczął sprawdzać swe młodzieńcze, radykalne pojęcia o świecie na widzianych tutaj okazach i przykładach. Czy generalna panująca tu uprzejmość, mdła i egoistyczna, ma w sobie coś z miłości i z przyjaźni? Czy elegancya pospolitych funkcyi życiowych, ruchów, ubioru wiele ma wspólnego z estetyką? Czy nawet to polowanie, metodyczne i kłótliwe, nie zatraciło w sobie smaku poetycznej awantury? Raziło to Michała dotkliwie, że w tych formach życia pod polorem znikło wiele zasadniczych zarysów. — — Pod wpływem tych rozmyślań zatęsknił niespodzianie do wrażeń pod wielu względami przeciwnych.
Lato w tym kochanym, świeżym, jak usta dziewczyny, powiecie jezioroskim! Kraj pagórków i jezior, gdy się go nawet przypomni, przejmuje rozkoszą realną, płynącą od ziemi zapachem, od serc pokrewnych magnetyczną przyjaźnią. — — Żeby Stanisława Pucewicza sprowadzić tu do salonu, patrzanoby na niego, jak na raroga: Stach nie jest efektowny w stroju wieczorowym i nie umie nawet po francusku. Ale zobaczyć go w lesie, zabiegającego na przesmyk, wycierać z nim mszary i haszcze, pogadać z nim o tajemnicach kniei, o prastarych zwyczajach zwierzyny, o wszystkich szczerych i bezpośrednich wrażeniach przyrody — to mi towarzysz! W kozi róg zapędziłby tutejszych znawców polowania. — —
A jak lubo kochać na wiosnę i w lecie! Żeby tak dobrać sobie towarzyszkę sprawną jak samica leśnego ptaka, z nią hasać po polach i kniejach, całować na jej ustach smak dzikich jagód, na jej włosach wonie żywicy i ziela, myć się rosą lub kąpać się w jeziorach, żywić się pospołu zdobyczą polną i leśną, przyledz razem na noc w wonnych przepaściach nowego siana i budzić się o świcie, zaglądającym w olśnione radością oczy. To byłoby życie! — —
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/112
Ta strona została skorygowana.
— 100 —