Zorza pozachodnia, pełna jeszcze słońca, rozzłocona na jednej połowie nieba, od drugiej już ścigana przez opalową, fioletem nasiąkającą bladość, dawała rozpoznać, że sztywne olchy, wiotkie brzozy i krzewiny przyziemne już się owiły ciepłą, zieloną gazą na zimowych węzłach gałęzi, — że na łączce leśnej, zwłaszcza, gdzie mokrzej, miliony ostrych mieczyków nastawiły się do góry, blado-zielone, a tu i ówdzie jaskry niewątpliwie krzyczą żółtymi płomykami, że już wiosna.
Chłodno jednak; mgła, która pociąga przez gąszcze, na wysokości człowieka, i ściele się na łączce niżej, musi być jeszcze oparem z zamrozu zimowego, bo chwyta za nozdrza i przez łopatki idzie dreszczykiem, tem dotkliwiej, że człek za dnia doznał już nieśmiałej pieszczoty wiosny.
Dwoje ludzi stoi na czatach. Niezbyt zakryci, raczej stonowani z gajem zamierzchającym, wypatrują czegoś po niebie, mniej baczni na ruchy i zjawiska przy ziemi. On ze strzelbą w pogotowiu, pożądliwie rozgląda się po kitach drzew przezroczystych; dziewczyna, za nim stojąca o kilka kroków, jakby pod nakazem magnetycznym wodzi spojrzeniami po miejscach, gdzie pada wzrok młodego strzelca. Milczą uparcie, przekonani, że tak trzeba.
Jeszcze tu i ówdzie po krzakach rozlega się ćwierkanie ptasiego drobiazgu, tulącego się do snu; większy ptak gwiźnie czasami i urwie,
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/114
Ta strona została skorygowana.
VIII.
NA CIĄGU WIOSENNYM.