jakby rozgłośnie poziewał. Pospólstwo leśne do snu się układa. Ale są ptaki rzadkie, romansowe, które teraz dopiero wybierają się tajemniczo na miłosne schadzki.
— Byleby tędy ciągnęły! — powtarza jednomyślnie para młodych, chociaż nie porozumiewa się między sobą słowami.
Aliści żaby zdaleka rozpoczęły rechot tak rozgłośny, że zagłuszyły wszystkie misterne gwary w gaju, tembardziej nie dałyby usłyszeć dyskretnego szeptu i pogwizdu słonki, gdyby już która zechciała ciągnąć. — — Trzeba polegać na doskonałości młodego wzroku, który obejmuje i przewierca całe widome powietrze.
Urwały nagle żaby swój jarmark swarliwy, pojękiwały teraz cicho, na dwa tony, kołysząc las do snu; aż ucichły zupełnie, miarkując, że usnął. Bo las już spał, otulony mgłą ciemniejszą; niebo żółte i szklane wypukliło się nad nim wysoko.
Przez wierzchołki drzew przewinął się cień chwiejny i szybki, bez szelestu piór, ani głosu, — niby nietoperz, tylko większy i mądrzejszy w ruchu; nie krążył, trzepocąc się, lecz zręcznym polotem wymijał gałęzie, przemknął i przepadł.
Michał Rajecki zoczył słonkę zapóźno, odwrócił się za nią, podniósł strzelbę, ale już nie zdążył strzelić.
— Ona była — rzekła cichutko Warszulka z pod drzewa, przy którem stała przytulona.
— Gdzie tam! lelek! — odpowiedział Michał arbitralnie.
Dziewczyna nie zaprzeczyła, choć było oczywiste, że ta córka i wnuczka »ochotników« nie mogła się omylić.
Pilniej odtąd przezierał Michał powietrzne szlaki i wkrótce usłyszał pożądany sygnał: rozległo się dwukrotne chrapnięcie, zakończone lekkim, ostrożnym świstem. Słonka ciągnęła prosto na polankę, przy której stał Michał.
Ale czy ujrzała myśliwego, czy względna jasność polany wydała jej się podejrzaną, skręciła szybko na las, jakby ją wiatr zwionął, i między frendzlami olch migała na lewo, wykrętnie. Michał nie czekał tym razem łatwiejszego strzału, obliczył instynktowo oddalenie i szybkość lotu i między dwa czuby olchowe — palnął. W uroczystej ciszy huk wydał się oburzającym gwałtem; coś szurgnęło przez krzaki — może