— A już kiedy panicz... tak i nie wiem...
Wobec tej wątpliwości Miś chwycił dziewczynę w pół i do oczu jej drżących, przymkniętych, do ust miłośnie rozchylonych przycisnął wargi łakome. Pierś jej, zwiniętą w skrzyżowaną chustę, zgniótł impetem uścisku, aż poczuł głuchy młotek jej serca. Ale śmiał się i szeptał słowa lekkomyślne.
Spojrzała mu w oczy; nagłym, a dziwnie silnym obrotem wyrwała się z objęć. Bez tchu stanęła pod drzewem:
— Panicz... i nie myślałeś o mnie w mieście... Panicz tylko kiedy widzisz... to i kcesz...
— Owszem, Warszulko, myślałem. Pisałem nawet do Pucewicza, żeby cię pozdrowił.
— Jeden raz!
— No, jeden tylko... do ciebie przecie pisać nie mogłem.
Chłód pewien powiał między nimi. Rajecki zauważył, że dziewczyna wymagająca jest, jak dama. Warszulka zaś czekała jakichś słów, jakichś zdarzeń wymarzonych codziennem rojeniem przez długą jesień i zimę — i nie odnajdywała tych rojeń w chwili obecnej. Stał przed nią ten sam panicz piękny, umiłowany ale — obcy.
Odezwała się nareszcie:
— Kcesz panicz jeszcze ptaszki strzelać, nie trzeba rozmawiać.
— Masz racyę — rzekł Rajecki, prawie zadowolony z przerwania tej konwersacyi.
I stanęli znowu na poprzednich miejscach, wpatrzeni w niebo coraz ciemniejsze i w szczegóły drzew, które poczęły tracić swe koronkowe przezrocza, zwierać się w masy gęstsze. Na łączce nie widać już było zielonych mieczyków, ani płomiennych jaskrów; za to ostatnie blaski dzienne skupiły się na kałuży, połyskującej zwierciadlaną szybą. Mgła się oziębiła i przenikała przez ubranie do skóry.
Słonki zaś długo nie chciały nadlatywać na miejsce niedawnych strzałów, gdzie błąkała się jeszcze woń prochu. Już wybierał się Michał na drugi brzeg łąki, aby tam spróbować przed zapadnięciem nocy, gdy usłyszał wabienie słonki za sobą, zbliżające się w przeciwnym do poprzedniego kierunku. Wabienie było silniejsze i podwójne: chrapania i gwizdki mijały się, jak fuga. — — Jakoż na otwartej między drzewami połaci nieba ukazały się naraz dwie słonki.
Zagrzmiał strzał z dwóch luf, ale ptaki zwinęły się tylko w po-
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/118
Ta strona została skorygowana.
— 105 —