— A już sam... pomyślisz...
Zaledwie uszli dalej kilka kroków, splątani jeszcze ramionami, spostrzegli naraz oboje, że jakiś cień smyknął przez krzaki na prawo, nieopodal od drogi i w kierunku ich podróży. Warszulka drgnęła, ale, zamiast przytulić się do towarzysza, odsunęła się od niego.
— Co tam za licho? — odezwał się Michał, zdejmując instynktowo strzelbę z ramienia — nie zwierz, zdaje się?... Niby człowiek pochylony?
— Nie zwierz — powtórzyła z pewnością Warszulka.
— Boisz się? — zapytał Michał z uśmiechem — przecie idziesz ze mną, mam strzelbę, nawet nabitą.
I szybko włożył do luf ładunki.
Ale dziewczyna była widocznie stropiona i przyśpieszała kroku.
— Ja i jedna chodziła w nocy... tylko, że już ten może być... taki...
— Kto taki? wilkołak?
— I nie mów tak panicz, bo wywołasz — przeżegnała się szybko — ale u niego »strelba« była.
— Więc cóż? kłusownik, złodziej.
— Nie złodziej, a ochotnik — poprawiła Warszulka.
— Jak tam chcesz go nazywaj; nas przecie nie zaczepi.
— A taki bywa między nimi, co... Bóg jego wie?
Zaciekawiony Michał przypuszczał, że Warszulka nie może dokładnie się wytłómaczyć po polsku. Udzieliła mu się jednak pewna obawa, czy od tego cienia nie grozi jakieś niebezpieczeństwo, więc poczuł się do czujności i do męskiego obowiązku obrony płci słabej.
— Idź ty, Warszulko, na lewo, ja na prawo. Niech on tylko spróbuje zbliżyć się do nas, już ja go zapytam, kto on taki.
I potrząsnął strzelbą.
— Nie, nie — zawołała żywo Warszulka — jego tylko patrzeć trzeba, gdzie on idzie... Ja pójdę na prawo.
Zadziwił się znowu Michał i postępował bacznie, tuż przy lewem ramieniu Warszulki.
Porost drzew zwężał się przy drodze w miejscu, do którego dochodzili; przez kilkadziesiąt kroków był tylko rzadkim szpalerem, dalej znowu rozszerzał się w zalew olchowy na łące. Noc, choć już zupełnie szczera, jakoś się rozjaśniła, bo i oczy podróżnych przywykły do oryentowania się w ciemności. Na łące dojrzeliby wyraźnie ruch zająca, nietylko człowieka. Gdy tak szli między drzewami, ciągle bacznie zerkając na prawo i za siebie, Warszulka zawołała stłumionym głosem:
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/121
Ta strona została skorygowana.
— 108 —