— Od panicza jaby najlepiej pojęła — zawołała Warszulka ciepło i wdzięcznie.
— Dobrze. Ale naprawdę nie bawiłaś się wcale? Nie tańcowałaś w zapusty?
— Była u nas wieczorynka, to ja powiedziała, że mnie nóżka boli — nie tańcowałam.
— Jednak chłopcy chodzą za tobą, co?
— Za kimby takie nie chodziły!
— Jeden może bardziej, niż inni?
— Mnie czy jeden, czy dziesięć — wszystko równo. Ja nie dla tutejszych.
— Jaka harda! — odrzekł Michał, udając, że nie rozumie pokornego wyznania, zawartego w słowach dziewczęcia.
Warszulka może nie zrozumiała wyrazu, ale uchwyciła kapryśną ironię, brzmiącą w tonie Rajeckiego, i, nic nie odpowiadając, westchnęła.
Mało już rozmawiali, bo zbliżał się prozaiczny kres wyprawy — folwark Potyłta, pogrążony w mroku niegościnnym; jedno tylko światełko migało przez drzewa sadu — zapewne czujne oko gospodyni.
— I cóż powiesz, Warszulko, że tak zapóźniłaś się?
— A już nie wiem... że byłam u ojców w Sztarańcach... ale może gospodyni nie powierzy.
— Pomyśli, że z chłopcem gdzieś się zapodziałaś?
— Może i pomyśli...
Smutek raczej, niż wstyd, dźwięczał w głosie dziewczęcia. Michał zadumał się nad tem, że gdyby tu chodziło o pannę z »towarzystwa«, byłby powodem jej »kompromitacyi«. Ale przecie chłopi mało dbają o takie pozory — — Czy nie dbają? — — I gdyby przynajmniej ta wyprawa była choć trochę grzeszna! Wziąć od dziewczyny wiejskiej parę całusów — to przecie fraszka. Przy pierwszem spotkaniu ją pocałował — i cóż się stało? — Stało się wprawdzie to, że odtąd o niej myśli, ściga ją pożądaniem — — A ona może jeszcze głębiej to odczuła? Ona może po swojemu — kocha? — Nawet z pewnością tak jest. Dziwaczy się — to już zwykłe dziewczęce maniery. — — Cokolwiek z tego wyniknie, jedno wypada uczynić w tej chwili: jeżeli ją mają posądzać, że z byle kim włóczy się po nocy, niech przynajmniej zobaczą, że nie z pierwszym lepszym, lecz z nim, z Michałem. Więc odezwał się po tym kunsztownym namyśle:
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/123
Ta strona została skorygowana.
— 110 —