dnie za mąż wydać, nie tak, co to wiesz — sto rubli, krowa i rodzina gotowa.
Miś, nieco zaambarasowany, odpowiedział niewyraźnie. A Stanisław błysnął ku niemu spojrzeniem niby wesołem, lecz rzewnem i badawczem:
— Bo wszak ty z nią nie ożenisz się?...
— Ja?! — zawołał Rajecki ze szczerem zdziwieniem.
— Tak widzisz — ciągnął Stanisław z pewnem rozczarowaniem w głosie — a ona może zaraz wyjść za mąż i dobrze: ma kawalera.
— Kogo? — żywo zapytał Michał — to skryta bestyjka! Nic mi nie powiedziała!
— Ona jego; póki co, może i nie chce, ale chłopiec tęgi i z najpierwszych tutaj: Józef Trembel.
— Brat Janielki?... nie — przecie ona nie ma brata.
— Stryjeczny — objaśnił Stanisław.
Szybko powiązały się w głowie Michałowi różne spostrzeżenia z ostatnich dni, a zarazem uczuł, że napotkał w życiu sytuacyę poważną, wymagającą namysłu i męskiej decyzyi. I ktoby przypuszczał? z powodu tej małej, folwarcznej Warszulki! — — Ładna jednak, a kusząca, a tajemnicza, jak ten las...
Aby uniknąć na razie trudnego postanowienia, zwrócił obcesowo rozmowę:
— No, a ty, Stachu, co poczniesz z Janielką?
— To ja tobie powiem, kiedy pora będzie. Mnie ona nie zabawka...
Zamilkli. Bez podstępu, ostrożnie tylko odsłaniając skryte swe uczucia, wygadali się dostatecznie. Lekkomyślni przyjaciele mogliby się skusić do żartów i dowcipnych podrwiwań, z których często ktoś chce okazać wyższość swych poglądów na życie. Ci Litwini, dotknąwszy lekko nawzajem serc swych, rozedrganych głębokiem wzruszeniem, odjęli od nich ręce.
— Słońce tak głaszcze, prawie jak w lecie — odezwał się sennie Stanisław.
— Żeby to ciągle tu mieszkać! — westchnął, idąc za swem rojeniem, Michał. — Ale moje życie zaczepiło się już o tyle miejsc, osób, więzów...