prawo, to na lewo; Michał, siedząc na skrajnym tyle łodzi, przyciosanym na ławkę, przeważał cały statek swym ciężarem tak, że dziób szedł wzniesiony ponad wodą, kręcąc się na boki, jakby wietrzył i rozglądał się za kaczkami. Ale rzeczywiście wietrzył czarny pudel, Kuchta, majster do kaczek. Stojąc zadniemi łapami w głębi lodzi, a przedniemi na pławce, drżał całem ciałem sprężystem, obmokłem w wielu już dzisiejszych kąpielach; mądry swój łeb czarnego lewka trzymał sztywnie na wyprężonej szyi, zwracając go czasem nerwowo na boki; oczki to mu błyskały namiętnie z pod nawisłych kudłów, to przymykały się z delikatną dystynkcyą przed oślepiającym na wodzie pożarem słonecznym.
Święta wypływała szablistym łukiem z pośród pagórków, porośniętych wysokim lasem, rozlewając się szerzej na niższem miejscu, tworząc zatoki ciemniejsze pod wysokim cieniem, srebrne przy brzegach łąkowych. Od brzegów leśnych niedawno odbił Michał. Stamtąd teraz zagrzmiał strzał i rozhukał się po pagórkach w przeciągłą kanonadę.
— Pewno ksiądz Stulgiński nas dogania — odezwał się Michał po litewsku do rybaka, który nie mówił innym językiem.
— A jau anas[1] — odrzekł z uśmiechem Stasiulanis, celując w dal oczyma, patrzącemi jastrzębio.
Ale jeszcze na widomym pasie wody w górę rzeki nie było widać nic, oprócz gładkiego srebra z błękitniejącym pośrodku dreszczem, który znaczył kierunek głównego prądu. Myśliwy, który strzelił, albo się zaszył w szuwary nadbrzeżne i schował się w nie cały z dubicą, — albo strzał padł wyżej na rzece, za zakrętem, pośród lasu. To było prawdopodobniejsze ze względu na rozgłośne echo. Więc Michał kazał Stasiulanisowi skierować dubicę do brzegu, na senną wodę, i czekał, wypatrując towarzysza, z którym się był umówił na dzisiaj, księdza Stulgińskiego. Był to proboszcz z Antoleptów, zawołany myśliwy i kompan setny.
Niezadługo wysunęła się od załamanego brzegu na środek rzeki dubica maleńka, jak polano, a na niej z jednego końca gruba bułka szara — to niechybnie proboszcz w ubraniu myśliwskiem — z drugiego końca nikła plamka czarna, nieprzewidziana.
— Jakiż to czarny przewoźnik na przedzie — zapytał Michał Stasiulanisa, który pilnie badał zbliżającą się łódź, aż kiwnął głową z przekonaniem:
- ↑ A już on.