Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/144

Ta strona została skorygowana.
—   130   —

— Teraz ja po swoim brzegu, ty, Misiutku, po swoim Jużynckim — i biada kaczkom!
Dubica proboszcza, sprawnie kierowana przez Stasiulanisa, odpłynęła szybko do dalekiego lewego brzegu; rzeka w tem miejscu poczynała rozlewać się w jezioro.
Rajecki zaś i Lelejko posuwali swe czółno przez trzciny prawego brzegu, rozstępujące się pokłonami, z suchym szeptem. Okazało się, że księżyk, skoro się wyzwolił z pod tyranii proboszcza, robił wiosłem niezgorzej; w każdym razie dubica płynęła naprzód, a że trochę kręciła nosem, tem lepiej wycierała szuwary, przypuszczalne kryjówki kaczek. Kuchta, ciągle w paradnej postawie na warcie, łowił wiatr w czarne nozdrza, namyślał się nad jego treścią, zerkał szatańsko, czasem drgnął i wyrywał się do skoku. I znowu zmiarkowawszy, że dobrze ułożonemu psu nie wypada kompromitować się, skacząc do wody po próżnicy, cofał głowę między łopatki, ruchem dostojnym. — — Aż nagle wychylił się gwałtownie, zebrał się potem w sobie, i odsadziwszy się zadem potężnie od łodzi, chlusnął do wody.
Natychmiast zagotowało się w trzcinach od trwożnych kwakań i chlupotów. Nad miecze ajeru i szyszkowate czuby trzciny ciężko podniosła się kaczka, matka stada, rozpaczliwem kwakaniem skarżąc się na rozbój. Strzał Michała strącił ją z powietrza i uspokoił na wieki. Tymczasem zgiełk nie ustawał, gdyż Kuchta uganiał się wpław za stadem kacząt kłapaczy, które uciekały szeregiem, uderzając wodę nie dosyć jeszcze upierzonemi lotkami, niby wiosełkami z czarnego i żółtego pierza. Kwakanie ich było jeszcze pomieszane z pisklęcą skargą. Za spłoszoną czeredą czarna głowa pudla goniła okrutnie, to parskając, jak foka, to dając głos, jak pies gończy. Chociaż jednak głupie kaczęta zapomniały w popłochu o nurkowaniu, pies nie doganiał ich wpław, pędzał tylko i straszył niemiłosiernie. Ale zupełnie odsłaniały się i wystawiały na strzał. Jednak Michał ociągał się — zbyt marna i łatwa była zdobycz — — Spojrzał na młodego księdza, który wreszcie przemówił z ożywieniem:
— Proszę nie strzelać! to jeszcze niewinne służki Boże...
I Michał był tego zdania, choć miał serce zatwardziale dla zwierzyny. Krzyknął na psa:
— Kuchta tu! Kuchta pfuj! mały ptak!
Pudel odwrócił nieco głowę, spojrzał na pana z niedowierzaniem i z podziwem, że kaczkę nazywa małym ptakiem, jednak płynął jeszcze