tewskich, kocha zaś swój kraj taki, jakim go dzieje przez wiekowe ewolucye i próby urobiły. Przytem Lelejko, gdy przezwyciężył nareszcie swą nieśmiałość, okazywał coraz więcej rodzimej dystynkcyi i dziewiczego jakiegoś wdzięku.
— Ile też ksiądz ma lat, z przeproszeniem?
— Dwadzieścia cztery.
— Rok więcej ode mnie! sądziłem, że młodszy. — I dobrze księdzu w Antoleptach?
— Dobrze; proboszcz porządny człowiek, krewni blizko...
— I ksiądz się kieruje powoli na proboszcza?
— Jeżeli Bóg pozwoli — na profesora.
Michał przygryzł wąsika, — tak dalece z dziecięcą tą postacią nie licowała powaga profesorska.
Strzał na lewym brzegu przypomniał rozmawiającym, że ksiądz Stulgiński, pomimo tuszy i upału, nie próżnuje. Spojrzeli w tę stronę, mały wybuch błękitnego dymu oznaczył miejsce nowego strzału; po długiej dopiero chwili doleciał huk i odbił się o wysokie drzewa na wyspie.
— Będzie dobra wiorsta — rzekł Michał — i jeżeli tam znalazł stado podlotów, jak mi się zdaje, nie przyciągniemy go na wspólne śniadanie. A my przybijmy do wyspy i zjedzmy coś, bo już głód rzeczywiście dokucza.
Na dwumorgowej może przestrzeni wznosił się pośrodku jeziora wspaniały bukiet czarnej olszyny, podszyty gąszczem krzewów i jagód, opasany po brzegach wiankiem trzcin dziewiczych, nietykanych prawie przez ludzi. Rybakom nie chciało się zazwyczaj płynąć wiorsty od brzegów do wyspy. Tylko rzadkim myśliwym i miłośnikom przejażdżek wodnych znana była wyspa środkowa, dziwny i śliczny pomysł przyrody.
Rajecki i Lelejko z niemałym trudem przebijali się przez szeroki pas okolnych szuwarów, chwytając w garście snopy zielonego sitowia i przyciągając tym sposobem dubicę do twardego brzegu. Ginęli całkowicie w lesie trzcin; poczuli się przez kilka minut fantastycznie i rozkosznie małymi w gąszczu przenoszącym ich wzrost i horyzont. Gąszcz drzew tego wrażenia nie daje, tylko przepaście łodyg wiotkich, łatwych do rozsunięcia lub złamania, ale nieprzebranych w swej mnogości.
— Prawdziwy step na wodzie! — mówił Michał — a pachnie, że aż w mózgu wierci.
— Kiedy u nas żyto się uda, — zauważył Lelejko — wejść we środek — tak samo świat z oczu ginie... i przyjemnie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/149
Ta strona została skorygowana.
— 134 —