Pomilczeli trochę, sprawdzając wstecz przebieg rozumowania. Michał zagadnął znowu:
— I ksiądz nigdy nie znałeś kobiety?
— Nigdy.
— Ale tęskno było czasami... co? ciężko?...
— Może i tęskno... Tylko ja czułem od dzieciństwa, że mnie inna droga... A od czasu, kiedy wiem, że mojej zwierzęcej siły użyć mogę na dzieło duchowe i na chwałę Bogu, już i nie ciężko.
— Poniekąd rozumiem. — — Jednak jakże ksiądz dochodzi do zastosowań praktycznych? jak przerabia? W tem sztuka!
— Pracuję ciągle mózgiem, czytam, a kiedy już nie, układam w głowie myśli do spisania w przyszłości. I uciekam od wszystkich okazyi podniecenia.
— Dlatego ksiądz nie wchodzi w kwitnące żyto — rozumiem. No, a jeżeli okazya zdarzy się wypadkowa, nie mówię do... czynu, ale do podniety zmysłowej?... przy jakiemś spotkaniu, widoku... albo chociażby dzisiaj, tutaj, gdzie natura wola do fizycznej rozkoszy? Tu pachnie rozkoszą...
— Czuję i ja — odpowiedział ksiądz, wznosząc oczy miłośnie do swoich wysokich wizyi — ale we mnie jest już taki upór... wola uparta — — ja umiem już przerabiać. Z wrażeń zmysłowych rodzą się wyższe myśli. Ot i z pokus tej wyspy urodziła się piękna rozmowa.
Skoro tylko nazwali ją piękną, rozmowa się urwała. Michał spoglądał z niejakim podziwem na młodego chłopka w sutannie, który mu się wydał z pierwszego rzutu oka zaledwie godnym uwagi. A księżyk zapadł znowu w swą rumianą pospolitość, siedział cicho ze spuszczonemi oczyma.
Wypadało jednak, ze stanowiska myśliwskiego, przerwać leniwy odpoczynek i przetrząść brzegi wyspy, na której, według legendy, legły się czaple, a już kaczki winny były obowiązkowo znajdować się w sitowiu. Michał postanowił obejść wyspę piechotą z powodu trudności pędzenia dubicy przez gruby pierścień z trzciny i ajeru. Kuchta wycierał gorliwie, myśliwi napatrzyli się dowoli ogromnej wybujałości sitowia, kryjówek obiecujących, dzikich jak zaświat, najedli się jeszcze jagód na lądzie, pili, w braku innej, słodką i gęstą wodę z jeziora, — ale kaczek nie zdybali. Kaczkom, prowadzącym w tej porze roku życie rodzinne, matkom zapobiegliwym o przeżywienie piskląt nie dość jeszcze lotnych, milsze były brzegi tłuste, blizkie kultury ludzkiej. Z tej kultury
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/153
Ta strona została skorygowana.
— 138 —