— A co? mówiłem, że ciepło ci będzie, Miś, w twojej frantowskiej hałderjupce? W pole tylko tak odziewaj się.
Wskazywał pogardliwie na poprawny myśliwski garnitur Michała, a potem z dumą na swój, zszyty z miejscowego płótna, niegdyś biały czy szary, teraz tak nasycony kurzem, farbą zwierzyny, wielobarwnemi odbitkami różnych przygód, że wyglądał, jak bluza malarczyka. Tylko kapelusz z zatkniętem piórkiem i niewątpliwie szlachecka fantazya odróżniały Stanisława od gminu.
— Choć i mrozik padnie rano, słońce sierpniowe gorące... Chcesz ogórka?
Z przepaścistej kieszeni, z pośród ładunków i jeszcze różnych gratów, pachnących prochem, dobył parę ogórków i podał je Michałowi. Okroiwszy zieloną skórę, jedli surowe owoce, »trzymające w sobie zimno«, jak twierdził Stanisław. A za przyprawę do nich służyły im znowu lotne wyziewy wrzosu i tymianku.
Tak podjedli sobie rozkosznie.
— Drzemkęby uciąć krótką — zaproponował Michał.
— Wiesz co? — i ja — odrzekł Stanisław, odwracając się twarzą do ziemi. Pół godziny, ani minuty dłużej. Znaczę na słońcu.
I już zaczynał równo dyszeć, w takt odpychając się od ziemi potężną piersią. Michał także spróbował spać, ale się tylko rozmarzył.
Gdy opowiadał rano przyjacielowi o swej namiętnej miłości dla pani Teresy, nie kłamał, ale »koloryzował«, jak mówią na Litwie. Ani o rozwiedzeniu pani Teresy, ani nawet o zdobyciu jej serca nie pomyślał na seryo. On w uniwersytecie, ona starsza od niego.
W leszczynie znalazł się z nią — to prawda; tańcował z nią w Wilnie i w Warszawie — — Ale nie kochał jej tak bardzo w zimie, dopiero znowu na wiosnę — — Myśl o niej przychodziła mu razem z najsilniejszemi, zdrowemi wrażeniami przyrody, z wesołością kniei, z tęsknotą letniej nocy — — nie panowała jednak wyłącznie nawet nad zmysłami młodzieńca, bo przecie Klocia i Julka...
Im dłużej leżał pod magnetyzmem nieba i ziemi, tembardziej zapominał, kogo, gdzie, za co kocha. Czuł tylko, że kocha, to jest łowi swym sercowym, czy nerwowym, wybornie nastrojonym przyrządem mnóstwo fal lubych, płynących przez powietrze. Najsilniejszy z doznanych dotąd dreszczy nazywał imieniem kobiety, Teresy, ale ten dreszcz, ten obraz nie wypełniał mu serca po brzegi. A gdyby na drodze jego stanęła inna? Gdyby z jeziora świtezianka lub dryada z tych gąszczów?
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —