— Dawno cię nie widziałem — powtórzył Michał, ale po polsku i zmieniając formę »wy« (tamsta), użytą wyjątkowo w obecności Trembela.
— A już dawno.
— Polowałem. I teraz wybieram się daleko, pod Kupiszki, na Szepetę.
— I nie słyszałam. Jeziora tam?
— Nie; ogromne mszary, takie, że nasze Ażubalskie to niby ta sadzawka za karczmą w porównaniu do Dusiackiego jeziora.
Warszulka zamyśliła się i rzekła troskliwie:
— A błota tam grzązka, jak w Ażubalach?
— Nie byłem, ale musi być tak samo.
— Tak panicz jeden nie jedź! Przez Ażubale tamtej niedzieli Pipiniukas[1] jak poszedł, tak i wtopił się w błocie.
— Ja już okiem rozpoznam, gdzie można iść, gdzie nie można — przechwalał się Michał — gdzie mech wysoki i jakakolwiek krzewina rośnie, można, a jeżeli trawa gładka, choć wody nie widać, trzeba się wystrzegać przepaści. Ja zresztą w chodakach sunę, jak na łyżwach.
— A Pipiniukas taki między łoziną wtonął. Czapka tylko została na wierzchu; tak jego i naleźli.
— Słyszałem... Biedny chłopak... ale i gawron był całe życie. Ja będę miał na Szepecie dobrego przewodnika, bo tam utonąć nie utonę, ale mógłbym się zabłąkać. Cztery mile kwadratowe mszaru!
— Ot, jeśliby panicz miał z sobą stryja mojego Łaukinia! On wszędzie utrafi. Tylko jego panicz nie bierz; on już człowiek taki: kiedy kogo lubi, dobry...
— A kiedy nie lubi, niebezpieczny — dokończył Michał. — Wiem, on na mnie złem okiem patrzy z powodu ciebie, Warszulko. Ale powiedz mnie, co jemu właściwie do nas?
— Ot tak... jemu kce się, żeby ja za mąż wyszła.
— To rzecz rodziców i twoja.
— Wiadomo, ale kiedy jemu co w głowę wlezie, nie wybijesz.
— I zawsze cię swata z tym białym Trembelukiem?
Michał wskazał głową na jasnowłosego Józefa Trembela, który, choć oddalił się, krążył nieopodal, a Warszulka otworzyła zdziwione oczy.
- ↑ Syn Pipinisa.