szedł do kramu po »machorkę« do fajki, po karmelki Landrina dla dzieci, po gwoździe lub smarowidło, a wionęła woń smaczna od sąsiedniego szynkwasu, dawał się skusić na kieliszek wódki. Tylko Józef Trembel, spotkawszy Łaukinisa, stryja Warszulki, zaprosił go do izby weselnej za karczmą, postawił całą butelkę, częstował, ale i sam pił tęgo.
Warszulka marudziła długo w miasteczku, włócząc się z innemi dziewczętami, potem dała nurka między georginie w ogródku proboszcza i przypatrywała się przez nizki parkan, jak lud rozjeżdża się do domów. Odłączano po jednej kałamaszce ze zbitej tratwy i w obniżone hołoble wprowadzano konia pod duhę, która ujmowała mu szyję jak w dyby, przykuwając zarazem chomąto do hołobli. Coraz to nowa kałamaszka furknęła drobną, lecz szybką rysią po ulicy owianej gorącym pyłem. A właśnie ogier poniósł Bałtakisa, rwąc się do klaczy Żukiela, która poszła o minutę wcześniej i była już daleko na drodze; konie, dotąd uwiązane, zaczęły rżeć tu i ówdzie, szarpać się i pobrzękiwać rozkiełzanemi wędzidłami.
Zobaczyła potem Warszulka, jak Michał dosiadł pięknego wierzchowca i sfasowanym kłusem przeparadował po rynku, pośród przyjaznych ukłonów, pogodny taki, niepamiętny...