I znowu widowisko niepowszednie: szaraban z Gaczan zajechał w cztery konie; Stanisław siadł na kozieł obok woźnicy i sam ujął lejce, a na siedzeniu »pańskiem« zajęli miejsce stary Trembel i Janielka!
— Ot, wziąłby mnie mój panicz choćby za siebie na konia! — pomyślała Warszulka.
Ale musiała powracać piechotą — co było jej obojętne — i sama jedna — a to już napełniało jej serce żałością.
Poszła więc przez długą wieś szybko, aby wyminąć dziedzinę pyłu, a za wsią zboczyła z gościńca, ku jasnej, głębokiej wodzie Jużynckiego jeziora i szła już dalej »po za jezierze, po za jezierze«... A gdy gościniec oddalił się, wężem wpełzając w pagórki, dziewczyna, nie widząc już powozów weselnych, ani kałamaszek podrygujących, nie słysząc nic brzmiącego w południowym skwarze, osamotniona w świecie między siną wodą i próżnemi ludzi wzgórzami, przystanęła i wpatrzyła się w jezioro, które od stromego brzegu, za wązkim rąbkiem ze żwiru i muszelek, spadało w głębinę przezroczystą.
Usiadła; ledwie, że trzewików nie zanurzyła w wodzie, i patrzyła na podpływające do powierzchni rybki, na żółte i perłowe muszle patrzyła machinalnie. A główka jej pracowała nad rozwiązaniem zagadnień losowych.
— Co z nią będzie? co będzie?...
Marzy o swym królewiczu od roku... ej, gdzie tam! dużo dawniej. Widywała go przecie zdaleka, kiedy on ledwie cień wąsów miał nad czerwonemi ustami, a ona chodziła do pomocy przy zwózce zboża, zupełnie jeszcze młódka, tylko, że śmigła była wcześnie i mocna. — — Przy podawaniu snopów stała na wysokiej górze zboża pod cieniem szczytowych wiązań stodoły i chwytała raźnie z wideł ciężkie snopy, cała zasuta złotą słomą. A on, stojąc na dole, na klepisku, podpatrywał dziewczęta, wijące się u góry w roboczych obrotach. Spojrzał czasem i na nią — ciemno było pod szczytem stodoły — nie zauważył. Cisnęła raz na niego umyślnie snopem — nie zauważył. — — A kiedy poznali się przeszłego roku w leszczynie, odrazu pocałował — — I cóż będzie z tego pocałunku? — — Urok na nią rzucił, myślała odtąd tylko o nim, uczyła się dla niego, dla jego pamięci stroniła od zabaw i pokus — — A on? chodził za nią tamtego roku, i jeszcze tej wiosny, i znowu kiedy przyjechał na lato, piękne słowa mówił i takie delikatne — całował — a czego chciał? — wiadomo, jak każdy młody. Tylko on pan, i dobry
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/171
Ta strona została skorygowana.
— 156 —