cyę śledczą. — Więc zamiary Jużynckiego panicza stawały się coraz bardziej zawikłaną zagadką. — Ale nareszcie dzisiaj wieczorem wszystko się wyjaśni: kazał czekać na siebie, zapowiedział wyraźnie, że o tych rzeczach będzie mowa. A rozmawiał tak przyjemnie, nie wstydził się długiej rozmowy w obecności świetnego zgromadzenia — a piękny był, najpiękniejszy ze wszystkich...
Zerwała się Warszulka w dalszą drogę.
∗ ∗
∗ |
Słońce zaszło i niebo bez chmury nakrywało opalową, zarumienioną pół-sferą kraj bardzo cichy. Wody wązkiego między wzgórzami jeziora stężały w szybę polerowaną bez skazy, połyskującą patynowanem srebrem. Przy brzegu, pod nawisłą kępą czarnej olszyny, woda, zaciemniona już zupełnie, wpływała niby w grotę, ciągnącą oczy do wypatrywania jakichś widziadeł tanecznych i lubieżnych, bo noc przychodziła nadzwyczaj ciepła, spocona jeszcze od minionego upału i odurzająco wonna. Słodkim zapachem parowało jezioro, ostrzejszym olchy a kwitnąca na pagórku przybrzeżnym koniczyna wprost zawrotowym perfumem zaprawiała powietrze.
Wśród pola, powyżej kępy olszyny, oczekiwała Warszulka zapowiedzianego przyjazdu Jużynckiego panicza. Jasno jeszcze było od wieczornej łuny. Czy przyjedzie on na parskającym ochoczo gniadym koniu, na którym odjechał w południe z kościoła? Czy w tarantasie myśliwskim, żółtym, najmilszym z tarantasów? — Jeżeli na kołach — jedna tylko ta dróżka. Jeżeli konno, ho! — to może śmigać na przełaj albo przez koniczynę, albo i tem ścierniskiem między kopami świeżo zżętego żyta. — — W każdym razie ukaże się na grzbiecie wzgórza pod jasną łuną i tak z nieba zjeżdżać będzie do jeziora, do niej...
A już kiedy przybędzie i z konia zeskoczy i chwyci w ramiona — niech się dzieje, co on zechce! — —
Od południa do wieczora namysł w głowie Warszulki dojrzał do postanowienia. Podawała się w moc i w niewolę swego pana. Jakikolwiek będzie jej los: czy panować z nim, jako żona, w tych pięknych Jużyntach, czy włóczyć się za nim po świecie, jako służąca posłuszna každej zachciance — ona zgodzi się z losem. Bo przecie on jej nie weźmie na tydzień, dwa... i nie porzuci, jak Stefan Bałtakis zostawił Karusię Pipiniównę brzemienną, odchodząc do wojska. Nie zostawi jej