i bez pocałunku, samej na ziemi, skoro tyle już od roku z sobą, o sobie mówili!
Jednak nie nadjeżdża, a już słońce pół godziny jak zaszło... A może przez ostrożność czeka, aż noc zapadnie?...
Żary uderzyły na dziewczynę, bo wieczór był parny, oczekiwanie zaś jeszcze gorętsze. Zachciało jej się wykąpać w jeziorze.
Pomyślała: daleko naokoło nie widać nikogo — a długaż to robota rozebrać się i buchnąć do wody? — raz, dwa — i dosyć. Jeżeliby nadjechał, gdy ona będzie w wodzie, usłyszy zdaleka, pośpieje wyskoczyć, ubrać się pod olszyną, a choćby i bosa pozostała, niewielka bieda! Wykąpie się zresztą pod drzewami, które tworzą szeroką zasłonę od pola.
Zbiegła pędem ku olszynie, rozzuła się szybko, następnie zrzuciła w trzy sekundy trzy zasadnicze szmatki, stanowiące jej ubranie, stanęła nad brzegiem rzeźbiona w miękkim marmurze, skromna w swej doskonałej nagości, i stopą najprzód pomacała wodę. Gdy poczuła, że woda nagrzana prawie jak powietrze, pobiegła raźnie w nurt, mącąc radosną bielą ciszę i polor jeziora. Zaraz rzuciła się wpław, gdyż dno uciekało w głąb pod stopą.
Płynęła nie według reguł natacyjnych, zagarniając wodę prawem ramieniem tak silnie, że każde zagarnięcie wynurzało nad powierzchnię jej ramię lewe i profil piersi, i posuwało potężnie naprzód płynne przebłyski jej kształtów po fali ciepłej i głaszczącej, jaka się czasem śni w noce letnie.
Płynęła tak niepomna niczego, zanurzona w rozkoszy mocnych pocałunków fali, aż poczuła toń zimniejszą na głębinie, zwróciła główkę i zmierzyła znaczne oddalenie od brzegu. Więc skierowała się napowrót, lecz nie do olszyny, tylko obok, na brzeg pusty. Mogła tam łatwiej być spostrzeżona, ale i sama spostrzedz Michała, gdyby nadjeżdżał. — — A niechby ją i zobaczył raz nieodzianą w te biedne chłopskie szatki! Uczuła instynktowo, że jest w swej nagości rozciągniętej na fali nieuchronnie ponętna, piękniejsza może od wszystkich okolicznych elegantek, tych nawet ze dworów. — Niech on ją tak zobaczy...