Pan Otton wyciągnął do niego powoli wyprostowaną dłoń prawą, jakby go chciał pomacać i rozpoznać.
— Z Poniewieskiego, zdaje się?
— Tak jest: dojeżdżam do stron rodzinnych — jadę z Francyi. Jestem skrzypkiem solowym przy wielkiej operze paryskiej.
— Bardzo przyjemnie — rzekł pan Otton trochę śpieszniej.
Zelektryzowały się szczególnie damy, muzykalne, jak wogóle na Litwie. Panna Brygita, dyskretnie wyciągając palec z mitenki, wskazała na podłużny futerał, położony w siatce nad miejscem, które zajmował Każyński.
— Ach! to skrzypce?
— Tak jest, szanowna pani. Grać będę swoim polom, swoim ludziom, jeżeli zechcą słuchać...
— Może i dla naszego biskupa? — — Ot byłaby osobliwość w Ponikszcie!
— Mogę i dla biskupa.
Teraz Rajecki chciałby poznać skrzypka i kompozytora, o którym czytał w gazetach. Ale pociąg już dojeżdżał do Kupiszek, gdzie Michał miał wysiąść.
Spojrzał przez okno. Przed budynkiem stacyjnym, okazały na tle nikłych ścian i ludzi, stał ogromny pan Benedykt Talmont, łowczy, z którym się Michał umówił o spotkanie tutaj. Dostrzegł już wychylonego z pociągu Rajeckiego, rozczapierzył wielkie wąsy w szerokim powitalnym uśmiechu i kłaniał się czapką. Po minucie znalazł się Michał z manatkami swymi na drewnianym pomoście stacyi.
— Brawo, panie Benedykcie! Bałem się, że depesza na czas nie dojdzie.
— A panie-ż ty mój! Dyspozycya moja taka na stacyi: kiedy depesza przyjemna, sadzaj chłopa na konia i niechaj on mnie szuka, choćby ja o dziesięć mil w lasach był zaszyty. A kiedy nieprzyjemna, odłóż ty ją na bok i czekaj, póki ja sam na stacyę nie zajadę. Taki porządek zaprowadziłem.
— To musi pan mieć na stacyi dowcipnego człowieka, który decyduje, czy depesza przyjemna.
— A jest już taki — uśmiechnął się Talmont, jak mógł najmisterniej, wielką swą twarzą, zwierciadłem zadowolonej z siebie i pogodnej duszy.
— Kiedyż zapolujemy na Szepecie — zapytał Rajecki — jutro od rana?
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/183
Ta strona została skorygowana.
— 167 —