— Jeżeli pan nie zmęczony podróżą, możem i dzisiaj wieczorem. Teleżkę nająłem u znajomego starowiera, koń rysak orłowski, za godzinę będziem przy błocie. A na noc zajedziem do leśnika Czerwińskiego. Choć on nie Czerwiński, tylko Szyrwintas, po szlachecku mieszka.
— To jedźmy zaraz do niego. Trzeba przecie przebrać się.
— Daleko z drogi byłoby. A ja na brzegu Szepety znam jedno miejsce, gdzie i w balowych bucikach chodzić można.
— Bardzo dobrze, ale cóż tam znajdziemy na suchem?
— Na suchem pod wieczór cietrzewie gromadzą się. A co być może na Szepecie, sam Bóg raczy wiedzieć. Ot ja zeszłego roku zabiłem tam ptaka nie ptaka, dziób jak u kruka, tylko żółty, pierza mało i w lot nie zrywa się; idzie kicający po ziemi na zadnich łapach.
— Jakto? ma i przednie?
— A takie malupasieńkie, niby nóżki z pod gardła rosną; czasem na nie opadnie, to myślisz, że zając z dzióbem, a kiedy na zadnich skacze — prosto szara gęś, galopa idąca.
— Co też powiadasz, panie Benedykcie!
— Dalipan. Chciałem ja jego do Wilna zawieźć i wypchać, ale wszów na nim pełno, jak na bąku — porzuciłem na błocie. Musi to być bardziej zwierz, niż ptak, bo pies do niego nie stanął, tylko piszcząc oszczekiwał jak jeża.
Takie cudowne historye opowiadał Talmont już na wózku, na którym obaj myśliwi pomieścili się niełatwo z dwoma wyżłami, przyprowadzonymi przez łowczego. Pies był i suka jednakowej maści dereszowatej z brunatnemi plamami, rasy niemieckiej; nosiły imiona swych sławnych praojców: Cezar i Minka. Rasa to mocna, karna, ale flegmatyczna i bez geniuszu, jak ludzie z nad Szprewy. Talmont opowiadał o nich cuda:
— Dostałem szczeniętami od księcia Radziwiłła z Towian. Rodziców księciu przysłał król pruski po kuzynostwie. Chcesz pan nie fatygować się, polując? — siądź albo stań na dobrem miejscu i tylko do suki: Minka, herum! — po niemiecku każdy pies lepiej rozumie. Tak