Uradował się szczerze z odwiedzin Talmonta, sławnego łowczego, i z poznania Michała Rajeckiego, dziedzica Jużynt; lubił bowiem wyższe towarzystwo. Przyjmował ich, jak dostojnych gości; o »razreszeniu« mowy nawet nie było; leśnik sam ofiarował się za przewodnika po Szepecie, której był biegłym znawcą, zarówno jej niebezpiecznych trzęsawisk, jak miejsc najobfitszych w zwierzynę.
Pan Benedykt znał dobrze Czerwińskiego i jego słabości, wyzyskiwał je w celach humorystycznych. Wiedział, że leśnik, który i w wojsku służył i kawał świata zwiedził, niezmiernie był czuły na stosunki z »wysoko postawionemi« osobami. Nie szczędził mu więc pan Benedykt wzmianek o gubernatorach, generałach i książętach, a Czerwiński z pozoru wyga, ze swą wygoloną twarzą i figurą kancelisty, wchłaniał te rozpylone w rozmowie tytuły z naiwną rozkoszą, marszcząc długi nos, jak amator tabaki, przy jej zażywaniu.
— Kiedy ja w przeszłym tygodniu polowałem z gubernatorem w Birżańskiej puszczy, mówi mnie on: »nie pora teraz w lesie, jaby na cietrzewie i pardwy zapolował, tylko żeby już ich było po kolana«. A ja jemu: tedy trzeba panu gubernatorowi na Szepetę. — Ja jego tobie przywiozę, panie Czerwiński, po niedzieli.
Leśnik wyprostował się po żołniersku:
— Tak mnie już pan łowczy dwa dni pierwej zapiseczkę przyślij, kiedy łaska, jeżeli nie byłoby rozporządzenia od samego Prewoschoditelstwa. Kazałby ja kładki przez błota położyć. Jaby i dla panów, tylko nie mógł wiedzieć o przyjeździe.
— Na co nam kładki? Na nóżkach my lepiej dojdziem, macając gdzie należy.
Pan Benedykt okazał nóżki w butach tak ogromne, jak słoniowe, ale wykonał kilka kroków posuwistych po podłodze leśniczówki, dość lekko.
— Widzę, że pan i do tańca skory — uśmiechnął Rajecki.
— A panie-ż ty mój! żeby tylko podłoga sumiennie była zbudowana. Niedawno kompania mnie wypadła w Kownie u marszałka. Upodobała mnie sobie do tańca księżna Totamwidze...
— Co za księżna? — spytał ubawiony Michał.
— Jest taka, Gruzyjka, jak łania!
— Ależ panie Benedykcie, trzeba pomówić o jutrzejszem polowaniu.
— Pośpiejem. I cóż tu mówić? Chodaki na nogi, strzelba w garść, ładunki w kieszeń — gotowi. Pan Czerwiński już zaprowadzi.
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
— 173 —