— Ot durna Paraska, boi się! — rzekł niespodziewanie Czerwiński. — Biegaj teraz do kuchni, a jeśli panowie zawołają dla jakiej potrzeby — przychodź.
Skoro się oddaliła, rzekł zadyszany Talmont:
— Jakaż to u ciebie Paraska, panie Czerwiński? nowa, zdaje się, i nie tutejsza?
— Z Kurlandyi ona, Łotyszka, czy Ruska? — i sam nie wiem. Na lato przyjąłem do pomocy, kiedy goście przyjeżdżają na Szepetę ochocić się. Ot objeżczyk kazionnych lasów był — chwalił.
— A żona nie gniewa się?
— Zmiłuj się, panie łowczy! czegoż tu gniewać się? Dziewka do roboty mocna... no i cudza, nie swoja — na lato tylko do pomocy.
— Ot kiedy ludzie mądrzy! — zawołał Talmont.
A Rajecki, podniecony, z pijanym błyskiem w oczach, chwycił za manierkę z wódką, zwracając się do uprzejmego gospodarza.
— Napijemy się, panie Czerwiński?
— Szak możno.
∗
∗ ∗ |
Nazajutrz słońce podniosło się nad obszarami Szepety ostro wykrojone w złotym błękicie, nie jak płomień dnia wchodzący łaskawie między chaty i drzewa, lecz astralnie, w samotnym majestacie, nad ziemią jednobarwną i wypukłą, jak morze. Coraz bledsze i ognistsze, wznosiło się, znacząc godziny bez cienia na uprażonych moczarach — jedną — dwie — trzy...
Michał ocknął się, zbudzony ostrym dźwiękiem stłuczonego szkła. Zanim otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że leży w głównej izbie leśniczówki, i pomyślał, że pospałby jeszcze; rozkoszne rozprężenie czuł po całem ciele, spokój ołowiany; ale zarazem przemknęło mu przez mózg wspomnienie, wywołujące i uśmiech i niesmak — —
— Ech, co tam! przelotna awanturka...
Podstępem, właściwym ludziom rozleniwionym w łóżku, udawał, że jeszcze śpi, ale już był ciekaw, co się koło niego dzieje. Zobaczył przez rzęsy, że Talmont i Czerwiński, całkowicie gotowi do polowania, piją przy oknie herbatę. Łowczy musiał przed chwilą stłuc szklankę, bo zgarniał kawałki szkła ze stołu wielką, niezgrabną dłonią. Promienny dzień w izbie zaniepokoił nagle Michała, więc odezwał się:
— Dzień dobry. Która godzina?