kulonów, albo inne zwierzę do czorta podobne, tak ono ciągnie na te jeziora fajka palić[1].
— Ot widzisz pan — rzekł Talmont do Rajeckiego — to, co ja opowiadałem wczoraj, że zabiłem, — ni gęś, ni zając — to było ze środkowego jeziora.
I zwrócił się do leśnika:
— A cóż to, byłeś, panie Czerwiński, nad tem jeziorem, że opowiadasz, jak wygląda?
— Zimą podszedłem, i to nie blizko; nie marznie ona i wszystko dymi. I wokoło bagna nie marzną. Latem i podsuwać się tam straszno...
Tymczasem psy wystawiły znowu stado pardw, jedno i natychmiast drugie. Koguty — gargatuny uszły cało, ale siedm młodych legło od strzałów. Znowu Minka stanęła dziwacznie, drżąc i cofając się bojaźliwie przed jakimś dużym ptakiem, do którego nie czuła zaufania. Porwał się cicho i lekko, rozskrzydlony łukiem na jakie półtora łokcia. Michał strącił go z powietrza i, podniósłszy, oglądał jego wielki dziób bekasi, ale zakrzywiony na dół, długie nogi i upierzenie czarno-bronzowe na skrzydłach, siwe na piersi.
— Czarny kulon — orzekł Czerwiński — z największych. Ale on do niczego, mięso hadkie. Ostaw jego pan na błocie.
— A nie! nigdy takiego nie widziałem; zabiorę do wypchania.
— Tak ja jego panu poniosę — ofiarował się usłużny leśnik.
Nie zbyt długo jeszcze polowali — słońce dobiegło zaledwie południa i grzało znośnie, bo i wietrzyk chodził po Szepecie, zaprawny odurzającą wonią błotnych porostów. Ale wszyscy zlani byli potem, gdyż chodzenie po uginającym się kożuchu mszaru należy do najuciążliwszych trudów myśliwskich. Zwłaszcza ogromny Talmont ledwie dyszał i stracił nawet humor. Zadecydowano więc przystanek i posiłek.
— Tylko żeby gdzie zawalić się można było nie jak wieprz w błocie — szukał oczyma dookoła pan Benedykt.
— Pozwólcie mnie — rzekł Czerwiński.
Wybrał miejsce, gdzie blizko obok siebie rosło kilka krzaków rosochatej łoziny. Trzy z nich urządził w ten sposób, że nałamał wszyst-
- ↑ Litwini, słabo mówiący po polsku, mają stałą skłonność do przerabiania rzeczowników na rodzaj żeński i do używania ich generalnie w pierwszym przypadku.