— Et! pozwól pan opowiadać Czerwińskiemu — rzekł Michał.
Zaczerwienił się i spojrzał na leśnika, czy ten nie zrozumiał aluzyi do Paraski. Ale Czerwiński bez jakichkolwiek oznak wzruszenia rozpoczął znowu przerwane opowiadanie:
— Tak ten Petrulis pytał wszystko i pytał, co dzieje się na jeziorze we środku Szepety. Odpowiadali jemu: durny ty, żaden człowiek tam nie był i nie będzie. On taki uchytrzył się tam dojść. Pobudował sobie dubice, nie dubice, — prosto koryto niewielkie z pławkami. Nałożył tam kilka bochnów chleba, machorki funtów trzy — i dawaj-że ciągnąć tę dubicę przez suchy mech do środka mszaru. Widzieli jego ludzie, kiedy wyjeżdżał, śmiali się. Pierwszego dnia idąc na nogach ciągnął, poszedł do wieczora sążni ze sto. Widzieli i na drugi dzień, jak on pchał już przez luny swoje koryto, we środku siedząc, a drągiem wielkim od błota odpierając się. Widzieli i na trzeci dzień jeszcze dalej — a potem jak przepadł na wiosnę, tak i nie wracał. Nikt jego szukać nie poszedł, bo u jego ni rodziców, ni żony. Myśleli: wtopił się. Aż pod koniec septembra wraca on chudzienki, zarośnięty. Pytają u jego: byłeś na jeziorze? Patrzy, jak sowa w dzień, i nie gada. W głowie jemu pomieszało się od tego, co widział — ot co jest!
— Jakto? i nie opowiada? — zapytał Michał.
— Jeśli pytają, co jadł, kiedy chleba nie stało, czasem odpowie on: pijanica dobra jagoda, krepka, jak wódka.
— To i rozumie się — rzekł Talmont — od duru pijanic zdurniał.
— Może i od pijanic, a mnie zdaje się, że od tego, co na jeziorze widział. Bo ludzie, u których on żyje, opowiadają, że sam do siebie albo i przez sen czasem gada. Dusze ludzkie pokutne — mówi — po śmierci na skrzydłach latają, złe na czarnych, a lepsze na pstrokatych. Niema im spoczynku nad czarną wodą. Na grunt twardy im siadać nie dozwala się, a jeśli opadną na wodę dymiącą, warzą się i jak kamuszki na dno idą. Tak wyrozumieli z jego gadania, że on to widział na jeziorze.
— Da przestań, panie Czerwiński, pogańskie historye opowiadać! — zawołał Talmont, splunąwszy — wszak wiadomo, że piekło we środku ziemi, a czyściec Bóg jego wie gdzie, tylko nie na Szepecie. I my przyszli tutaj pardwy strzelać.
— Jaż nie mówię, panie łowczy — Petrulis pomieszany opowiada.
Zadumali się wszyscy na chwilę o dziwach mszaru i jego oparzelisk, poczuli swą małość i nielotność. Przerwał milczenie Rajecki:
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/198
Ta strona została skorygowana.
— 181 —