Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
—   185   —

dwa dni? Na miesiąc tutaj ochotnikowi. I pogoda piękna i pora na pardwy. Ot jakie tłuścieńkie, choć ty je łyżką jedz.
— I gospodarz gościnny, i we dworku u niego pełno wszelkiego dobra — dodał pan Benedykt, mrugając figlarnie.
— Nie mogę — bronił się słabo Michał.
Powstali i poszli po suchej łąkowej dróżce, którą wczoraj dojeżdżali do leśniczówki, na granicy mszaru i pól uprawnych. Przedwieczorny chłodek muskał orzeźwiająco utrudzone ich ciała.
— Iść teraz pięknie — wołał Talmont, podrygując tanecznie w ogromnych chodakach — zielono i gładko, jak po bilardzie.
A przecie dróżka była najpospolitszą z bocznych dróżek, wyżłobiona w trzy koleje, kręta, przepadająca miejscami w trawie. Ale grunt stały pod stopami sprawiał myśliwym, którzy dzień cały huśtali się na przepaścistym kożuchu mszaru, wrażenie idealnego odpoczynku. Szybko i lekko niosły ich nogi uradowane.
Są w fizycznem życiu człowieka chwile wielkiej błogości po zdrowem, pracowitem zmęczeniu. Mózg rozedrgany zwykle nadmiernie, szarpany przez ambicye, przewidywania przyszłości, spekulacye, niepokoi ciało, przyśpiesza pulsy, a osłabia normalną, zwierzęcą grę organizmu. Czasami jednak mózg, ten przekorny psowacz harmonii, usypia pod wpływem silnych robót muskularnych, nie wybiega już pragnieniami poza granice ciała — i człowiek układa się jako posłuszny atom na swojem miejscu w przemądrem krążeniu materyi, rozpływa się w wieczności harmonii i szczęścia. Jedynie materya jest szczęśliwa, jedynie fizyczne szczęście jest doskonale.
Michał niósł się przez tę dzicz radośnie. Nie wlókł już za sobą przeszłości, nie troszczył się o przyszłość, oddychał chwilą, która z nim razem przepadała w wieczności. Wiatr zapomnienia wiał od bosko pierwotnych rozłogów Szepety.
W milczeniu szli wszyscy, a na ziemi wokoło działy się rzeczy dostrojone do nich, harmonijne. Słońce zachodziło na pogodę, pokrzykiwały jakieś ptaki zadowolone z wieczoru, słała się trawa miękko pod rytmiczny pochód stóp. Dom był już blizko, z komina wywijał się dymek i przepadał, jak marzenie, w niebie szerokiem, pełnem słodkiej jasności. Na progu ukazała się Paraska wystrojona jaskrawo, jak na wesele — i czmychnęła po to, aby za nią pogonić.